2219km, 18..27.08.2017 (10 dni)
Przyszedł moment, gdy na mojej liście obiektów do zbadania pojawiły się ruiny zamku Hammershus. To te na zdjęciu niżej. Są jednak dość trudno dostępne, bo znajdują się na wyspie oddalonej o około 100km od polskiego wybrzeża. Na wyspie o nazwie Bornholm. Przy okazji dłuższego wyjazdu dopisałem do listy sporo innych miejsc w północno-zachodnim narożniku naszego kraju i wyjazd bardzo szybko rozrósł się do skali całego tygodnia. Po tym tygodniu, na zakończenie pojechałem na terenowy rajd grupy ADV w Słupii Nadbrzeżnej. Sporo się działo.
Wyjazd idzie sprawnie. Ciepły, sierpniowy dzień. Wyjeżdżam z Warszawy w kierunku Kołobrzegu. Stamtąd mam zamiar dostać się na Bornholm.
Toruń. Stare miasto, budowane jeszcze przez Krzyżaków.
O. Więzienie w piwnicy?
Dużo cegieł. Sporo ruin. Ruiny zamku, baszty, mury, bramy.
Przez tą bramę odbywa się naturalny ruch osobówek. Tylko wjeżdżają pod kątem.
Zamek Dybowski, jeszcze w Toruniu. W pierwszej chwili myślałem, że miałem błędne koordynaty, ale zauważyłem go dopiero wyjeżdżając z Torunia, w momencie gdy jechałem mostem. Jest dość dziki, chyba mało ludzi go odwiedza. Niestety na jedynej drodze dojazdowej, która biegnie przez fajny lasek i mokradła są zakazy wjazdu. Droga tylko dla stowarzyszenia zamku. Czy jakoś tak.
Okolice Bydgoszczy. Poszukiwania poniemieckiej fabryki amunicji gdzieś na okolicznych odludziach.
Stacja kolejowa na wjeździe. Zaczyna się.
Miejsce na exploring bardzo ciekawe. DAG Fabrik Bromberg. Budynki jeszcze w nie najgorszym stanie jak na swoje 78 lat istnienia, budynki trzymają się całkiem nieźle.
Ciekawe miejsce. Funkcjonowało przez cały okres okupacji niemieckiej na tym obszarze w trakcie wojny. Warto sobie pogoglować.
W Bydgoszczy dzień się kończy. Jadę więc na swoją stałą, dziką miejscówkę którą kiedyś pokazał mi kumpel. Nad samą Wisłą, niedaleko nieczynnej przeprawy promowej. Było to równo 10 lat temu. Przeprawa nieczynna jak była tak jest. Dzika miejscówka niedaleko jak była, tak jest. Tylko jakby komarów więcej. Atakują mnie jak jakieś afrykańskie insekty.
Wyjazd z tajemnej miejscówki nad Wisłą. Nocą trochę popadało.
Jadę z Bydgoszczy w kierunku Kołobrzegu. W drodze przypadkiem trafiam na gminę Złotów. To tutaj niedawno przeszły ogromne nawałnice o których było głośno. Nawet przy zwykłej, wojewódzkiej drodze widać było duże ślady huraganu. Drzewa powyrywane z korzeniami, poprzewracane na pola, dziury w asfalcie.
Sterty gałęzi na odległości kilkunastu kilometrów, poobcinane przez strażaków na równo z jezdnią. Czuję się jak jakiś fotoreporter.
Parking leśny.
Jednak na każdej sytuacji da się jakoś skorzystać. Przewróciło się, to nic już się nie zrobi. A drzewo się przyda na zimę. Koniec sierpnia, zaraz będzie jesień. Więc na co drugim zakręcie gość z piłą tnie to co się połamało na kawałki. ;)
Zatrzymałem się w Bornym Sulinowie. Podobno miał być tutaj jakiś piknik militarny. Był. I to jaki! Chyba największy taki w Polsce. Wacha się skończyła w heliko? "Mówiłem ci, kup wersję z mniejszym silnikiem". ;)
Nie wiem, jaką to ma specyfikację techniczną, ale zaczyna się unosić przy zaskakująco niskiej prędkości.
Lata? Lata. Idziemy dalej.
Oprócz pasa startowego, sceny, olbrzymiego terenu z wszelkiej maści budami z szybkim jedzeniem, piwem i polem chyba tysiące kibli jest oczywiście najciekawszy i najbardziej spektakularny obszar imprezy. Pole do jazdy pojazdami wojskowymi.
Było tam tego sporo. Choć czołg ku zaskoczeniu był tylko jeden. Może reszta nie ma przeglądu?
Tego były już 3 sztuki.
Konik! Ale wycieraczki chyba niewiele dały.
Można by tutaj zorganizować rajd terenowy ADV. Albo po prostu wpuścić tutaj Kurczaka z tej grupy. Ciekawe, jak wygląda ten teren poza okresem imprezy.
Normy emisji spalin Euro 6 hłe hłe hłe.
Gdybym miał tutaj więcej czasu, sam bym się takim bryknął. ;)
Patrząc po pasażerach, największą frajdę to sprawia dorosłym facetom. Kobiet i dzieci jest zdecydowana mniejszość. ;)
Dobra, duża wojskowa impreza z rozmachem. Przyjadę w przyszłym roku tak, bym miał tutaj więcej czasu.
W drodze do Kołobrzegu wysiadł mi telefon. Jedyne co się pojawia po włączeniu to jakiś error związany z baterią. Być może uszkodziła się przez przegrzanie. Jeżeli korzystam z GPS, zazwyczaj wożę telefon w torbie na zbiorniku, gdzie w upalne dni pod górną folią robi się dość gorąco. Czasem pojawiał się błąd zbyt wysokiej temperatury baterii i telefon się wyłączał. Być może tym razem wyłączył się tak po raz ostatni. Ale dobra, telefon nie jest mi tak potrzebny. Mam mapę Polski i Bornholmu. A po Bornholmie coś wymyślę. Mogę rzecz jasna jechać po zwykłej mapie, ale z mapy nie znajdę wszystkich punktów, które sobie spisałem.
Do Kołobrzegu dojechałem o godz. 18 i dopiero wtedy sobie przypomniałem, że nie mając telefonu, nie mam też budzika. A następnego dnia muszę wstać o 5 rano, by o 6 być w porcie bo o 7 statek już wypływa. Jestem na miejscu a nie mam jak popłynąć bo nie mam jak wstać. Beznadziejna sytuacja. Mógłbym poprosić kogoś na recepcji kempingu by mnie obudził, co byłoby ryzykowne. Mógłbym też czekać w porcie do 6 rano aż statek zacznie przyjmować pasażerów, a potem zdrzemnąć się na pokładzie. Uznaję, że pewniejsza będzie ta druga opcja. Ale skoro jest jeszcze godz. 19, pojeździłem po Kołobrzegu, szukając lepszych pomysłów. Na jednej z małych uliczek znalazłem Lombard z używanymi telefonami. Najtańszy telefon posiadający budzik i GPS? Jakiś Samsung za 120pln. Sprawdzam, czy działa bateria i GPS. Działa. Tylko ma inny rozmiar karty SIM. Idę do kiosku i kupuję starter za 5pln. Starter wyrzucam i biorę ramkę na kartę. Wkładam. Działa. Biorę. Ufff. Godz. 20. Jadę szukać kempingu.
Samsung kupiony w Kołobrzegu za 120pln i stary Hujwie. Kemping znalazłem bardzo blisko plaży za 46pln. Biorę dwie doby (sb-nd i nd-pn) i rozbijam obóz.
Autor tej całej historii.
Budzik działa. Obudził mnie o 4:30 rano. Jest godzina później, niż na datowniku na zdjęciu. Chwilę po piątej wyprowadzam motocykl z kempingu by nie budzić ludzi. Zapalam go dopiero za bramą.
Jadę do portu. Zimno jest. Na miejscu jestem przed godz. 6.
Z Polski na Bornholm można dostać się z dwóch kierunków. Albo ze Świnoujścia, skąd pływają normalne promy samochodowe, albo z Kołobrzegu, skąd pływa katamaran pasażerski "Jantar", który zabiera na pokład pasażerów, rowery i (max 4!) motocykle. W mojej konfiguracji znacznie tańszą opcją jest rejs z Kołobrzegu.
Ponieważ łączna dzienna przepustowość motocykli na trasie Kołobrzeg - Bornholm wynosi jedynie 4 motocykle, bo statek pływa raz dziennie, lepiej jest sobie zarezerwować bilet wcześniej. Ja sobie zarezerwowałem bilet telefonicznie na miesiąc przed wyjazdem. Przy wejściu na statek zamieniłem wydrukowaną rezerwację na karty pokładowe. Motocykl wprowadza po rampie załoga statku.
Płyną chłopy na ryby.
Załadunek rowerów od razu na górny pokład.
I poszedł..
Zostawiamy latarnię morską w Kołobrzegu za rufą.
Statek odbił się od kei w Kołobrzegu o 6:55. Planowany start miał
być na 7. Bilety występują w dwóch kombinacjach. Albo z powrotem tego
samego dnia późnym wieczorem albo z powrotem dowolnego dnia. W moim
przypadku z powrotem tego samego dnia bilet kosztował 370zł. Z powrotem
dowolnego innego dnia kosztowałby 600zł. Wyspa jest niewielka, dużo do
jeżdżenia tam niema więc wybrałem powrót tego samego dnia. To i tak jest
sporo taniej niż było kilka lat temu, gdy ta sama konfiguracja zamiast
370zł kosztowała 560zł. Wtedy nie popłynąłem, bo jednak uznałem to za
zbyt wysoką cenę. Nie wiem, dlaczego ceny się zmniejszyły, ale uznałem,
że skorzystam z tego.
Na jednych z drzwi na statku.
Dobrze idzie na samym foku. Z duńską flagą.
Jest i mój Romet. Bryzga po nim morska woda.
Pies też na Bornholm?
Gdzieś na morzu. Nowe Romety płyną do Świnoujścia. ;)
Prawie 5 godzin w jedną stronę. To daje średnią 20km/h. Brzeg Bornholmu wita mnie.
Wejście do portu.
Teoretycznie powinna być odprawa celna i w Kołobrzegu i w Nexø, gdzie się zdesantowaliśmy . Tak było napisane na rezerwacji biletu i tak było podawane w komunikatach na statku. I owszem, statek dobił do części portu która jest odgrodzona kratą od reszty i na której jest straż graniczna, ale przy wyładunku, kto tylko złapał swój rower leciał w długą w głąb wyspy. ;)
Motocykl sprowadzili mi z rampy o 11:50. Powrót jest planowany na godz. 17. Czyli 5 godzin na wykorzystanie na wyspie. Główna droga wokół wyspy ma około 100km. W pierwszej kolejności pojechałem rzecz jasna na północny brzeg, zbadać ruiny planowanego zamku. Nie wiedziałem, jakiej jest wielkości to też gdy wyłonił się zza zakrętu powiedziałem do siebie "o kurwa, ale duży". ;)
Tak wygląda z lotu ptaka.
To podobno jeden z największych i najdumniejszych zabytków północnej Europy. Kupiłem sobie kilka koron, żebym miał na wejściówkę, a tutaj wejście for free. Taki zabytek i za darmo? Jak to możliwe..? U nas byłaby minimum dycha na wejściu.
Podzamkowe beczałki.
Baszta Mantel.
Oficjalnie się mówi, że został zbudowany przez Duńczyków w 1255 roku. Ale ostatnio dogrzebali się w nim jakichś artefaktów które przychylają się do teorii, że został wybudowany pod koniec XIII wieku jako baza dla Duńskich wypraw krzyżowych.
Siedzi na klifie o wysokości 75m. Nieźle musi wyglądać z morza. Ciekawe, ile trzeba by dać w łapę kapitanowi statku, żeby przepłynął tędy w drodze powrotnej. ;)
Północne wybrzeże Bornholmu.
Jak to wiele zamków, został skasowany przez Szwedów.
Co tutaj widać? Oprócz sterty starych cegieł, kamieni i zaprawy? Widać szyb kominowy. Baszta była ogrzewana a na tej ścianie był piec.
To jest niespotykane. W zamku wybudowanym na nabrzeżnym klifie na wysokości 75 m. n. p. m. jest mały stawik, w którym nadal stoi woda. Jak to możliwe?
Stojaki na rowery. Bornholm to raj dla rowerów. Ścieżki rowerowe są wszędzie. Rowerów jest tutaj 3 razy więcej niż samochodów.
W tle wspomniane ruiny zamku Hammershus.
Przejazd z jednego na drugi koniec wyspy zajął mi równo godzinę. Po drodze jest sporo małych miast i wioseczek ale za to niema żadnych korków ani świateł. Godzinę spędziłem na zamku, do portu dotarłem na godzinę przed planowanym odpłynięciem statku.
Pływający apartament.
Stoi fura i czeka.
Chmury przyleciały gdy odbijaliśmy od brzegu..
..i dogoniły nas w drodze. Trochę bujało, bo bujać musi. Doświadczenia z Zawiszy Czarnego nauczyły mnie uspokajać błędnik na tyle, na ile to jest możliwe. Później zaczęło lać i zerwał się deszcz. Obsługa zaczęła sama rozdawać torebki ale jakoś udawało mi się powstrzymywać niepożądane reakcje. ;) Gdzieś w połowie drogi zjadłem sobie porządny obiad w pokładowym barze. Jadłem tylko jednym widelcem, bo drugą ręką przez cały czas musiałem trzymać talerz. ;) Potem poszedłem się przespać. Obudziłem się jak wchodziliśmy do portu w Kołobrzegu.
Proste zadanie. Trafić pomiędzy czerwone a zielone.
Dobrze daje. Pewnie ktoś zmienił lampę z S2 na H4. ;)
Wróciłem na kemping około 22:30. Podobno trochę tu padało. Rano wyszło przyjemne słońce..
..wyszło, ale tylko na chwilę. Przyleciały chmury. Pewnie te z Bornholmu. I zaczęło padać. Na zdjęciu wyżej hangar z lotniska przy Kołobrzegu. Więcej zdjęć nie robię bo leje.
Kościół św. Michała Archanioła w Unieradzu. Ciekawe, jak tutaj jest jesienią, gdy spadną żółte liście.
Nie wiem co to jest, ale mój aparat rozpoznał to jako twarz i przełączył się w tryb portretowy. ;)
Tak, kiedyś będę musiał tutaj przyjechać jesienią.
Spichlerz niedaleko kolejnego punktu.
Dojeżdżam do pałacu w Koziej Górze, który miał być opuszczony, a tutaj..? Remont idzie pełną parą. Ale dopiero co się zaczął, jeszcze wszystkich traw nie wykosili. Myślałem, że jest opuszczony, w necie jest mnóstwo zdjęć ze stanem zapomnianym przez ludzi.
Dojeżdżam do Świnoujścia. Podobno jest to jakaś ciekawa twierdza.
Fort Gerharda.
A to co? Pływająca buda dla bobrów?
Armata wskazuje kierunek do fortu. ;) Miałem wejść do środka ale wejściówki są po 12pln a mi skończyła się gotówka. Najbliższy bankomat jest pewnie w Świnoujściu, po drugiej stronie Świny. Nie chce mi się drugi raz tutaj jechać, zawracam. To nie Bornholm, tutaj za poznawanie historii się płaci.
Przeprawa. Kursuje niezmordowanie. 3 promy, z czego cały czas 2 są przy brzegach i ładują lub rozładowują a jeden jest w drodze. Idzie nader sprawnie. I prom darmowy! Na którym pracują ludzie i który pływa na ropę. To jest za darmo. A za pusty fort trzeba płacić.
Forty na zachodniej stronie Świny.
Sztuka. Nigdy jakoś szczególnie się nie interesowałem malarstwem, ale takie obrazy mi się podobają.
Chyba jakiś bliźniaczy model tego, który mają Dareccy. ;)
Kemping w Świnoujściu. To miasto przechodzi jakąś mutację. Pierwszy raz byłem tutaj w 2007 roku. To było takie małe miasteczko na końcu Polski, dość ciche i spokojne jak na swoje gabaryty. Ale od kiedy otworzyli przejazd dla samochodów osobowych na przesmyku z Niemcami, miasto się strasznie zniemczyło. Razem z cenami. Tutaj za kemping zapłaciłem więcej niż w Kołobrzegu. Większość dzielnicy nadmorskiej to nowe i luksusowe apartamentu a przy samej plaży postawili mega wielki hotel na wypasie, którego chyba królowa Elżbieta niema u siebie. Wszędzie Niemcy. Wszędzie burżuazja. Wszędzie drogo. Fajniejszy był Kołobrzeg.
Strażnik Texasu.
Niemiecka torpeda. Prędkość? 35 węzłów. ;)
Fort Zachodni Twierdzy Świnoujście.
Niestety niema już dział kalibru 220mm, których było tutaj kilka. Nie wiem co się z nimi stało, ale niedawno wyłowili ich kawałki podczas pogłębiania rzeki.
Zabytkowe sedesy.
..i zdjęcia upamiętniające ich użycie.
Mina na oryginalnym wózku.
Dzieciaki w forcie. ;)
Czajniczek. Oryginalnie posiekany z broni maszynowej.
Łuska.
To był ciekawy wynalazek niemiecki. Mina magnetyczna. Wybuchała gdy zostało zaburzone pole magnetyczne poprzez zbliżenie się do stalowego kadłuba okrętu. Jeden egzemplarz zrzucony w muł został delikatnie rozebrany przy pomocy drewnianych narzędzi. Szybko znaleziono sposób zaradczy. Wzdłuż okrętu na linii wody pociągnięto gruby kabel, który generował podobne pole o przeciwnej polaryzacji, równoważąc pole generowane przez minę.
Skrzynka narzędziowa do działka przeciwlotniczego.
Ciekawy napęd. Przełożenie podobne do systemu różnicowego w dyferencjale.
Inna niemiecka torpeda. Długość ponad 7 metrów, waga 1600kg, zasięg 5km. Prędkość? 30 węzłów. ;)
Świnoujski port.
I Świnoujski wiatrak. Symbol tego miasta. Ciekawe jest tutaj to, że to kamienne moto odcina plażę od wlotu do portu. Wszystkie wielkie statki przechodzą w odległości kilkudziesięciu metrów. Kiedyś byłem tutaj jak wpływał prom ze Szwecji. Fajny widok.
Borholmskie chmury znalazły mnie w Świnoujściu. Pora uciekać.
Nawrót tym samym promem.
Jadę do Szczecina. W Policach za Szczecinem spotykam się z Zanderem. Z tym Zanderem, od którego 5 lat temu kupiłem Rometa R150. Dosłownie kilka kilometrów obok są ruiny poniemieckiej fabryki benzyny syntetycznej na której miały chodzić U-booty.
Bunkier podobny do schronu kolejowego pociągu Hitlera.
Dawna stacja kolejowa.
Wieża wartownicza.
..i ogromne zbiorniki.
Co w nich przechowywano nie wiem. Na dnie jednego jest woda, innych jest normalna ziemia. Są olbrzymie i głębokie.
Są do nich wejścia od samego dołu. Ale po co?
Struktury podobne do śluzy w Leśniewie na mazurach. Tutejsze lasy sporo tego kryją. Obszar za Szczecinem to taki mały koniec świata. Nikt z zewnątrz tam nie dociera, bo i po co? Z jednej zalew, z drugiej Niemcy, brak dostępu do morza. Jedynie wąski przesmyk przez Szczecin, to i takie ciekawe zabytki jakimś cudem się ostają.
Heh.. ścieżka dydaktyczna.. ;)
Monitorowany. Przez okoliczne sowy. ;)
Trochę go pogięło. Myślę, że jakby przeszła tędy taka nawałnica, jaka przeszła przez gminę Złotów, resztki tego budynku nie wystawałyby już ponad drzewa.
Wiadukt? Most?
Słynny komin. Po zdobyciu fabryki rosyjscy żołnierze musieli zrobić coś triumfalnego. Musieli dać jakiś wyraźny znak, że fabryka została przez nich zdobyta. Że niemiecki obiekt został przez nich pokonany. Więc co zrobili? Wysadzili największy komin w powietrze. To są jego resztki.
Zanderowa stajnia. Przyjechał jeszcze do nas Gryf. Na koniec dnia pojechaliśmy z Gryfem do Gryfina i u niego spędziłem noc.
Z Gryfina wyjeżdżam już sam bo Gryf od rana jest w pracy. Baszta bramna w Chojnie.
I w końcu udało mi się znaleźć obiekt, który intrygował mnie już od wielu lat. Niby małe i niepozorne. Ale unikalne i jedyne takie w Polsce. Jest to kaplica Zakonu Templariuszy w Rurce.
Trudno ją znaleźć nawet z GPS, bo wiedzie do niej prywatna droga na pobliską posesję a sam obiekt też jest na terenie prywatnym. Przez swoje blisko 800 lat miała różne zastosowania, była gorzelnią, browarem i spichlerzem. Po wojnie była praktycznie w stanie ruiny. Dopiero w 1999 roku zaczęto ją badać archeologicznie. Od kilkunastu lat jest własnością prywatną i poza nowym dachem niewiele się w niej zmieniło.
Kółka.
Wszędzie kółka.
Zmieniłem kierunek podróży. Główne cele mojego wyjazdu zostały już zaliczone. Teraz kieruję się w stronę południowo-wschodnią. W okolice Gór Świętokrzyskich, gdzie w ten weekend będą manewry grupy terenowej ADV. A ten kot to kot w prywatnym muzeum-pracowni literackiej Arkadego Fiedlera.
Człowiek był ciekawy i warto o nim poczytać, ale ja tutaj przyjechałem głównie z jednego powodu.
Żeby zobaczyć to:
To replika w skali 1:1 Santa Marii. Flagowego okrętu Krzysztofa Kolumba, który w 1492 roku przepłynął przez Atlantyk. Wiele miejsca to tam nie mieli. Statek fajny, ale stan szczegółów jest daleki od zdjęć promocyjnych w internecie. Praktycznie brak takielunku. Pod pokładem tylko jedno małe pomieszczenie.
Hawker Hurricane Mk1. Na takich latali Polacy w Bitwie o Anglię.
Wszędzie tam był. 50-70 lat temu.
Gołuchów. Gdzieś tutaj jest zamek, ale park jest duży więc zostawiam motocykl na parkingu. Robi się już ciemno. Zrobię zamek i zacznę rozglądać się za jakimś noclegiem.
W przyzamkowej gorzelni.
Jest i zamek. O tej porze dnia wygląda bajecznie.
Ciekawe, co jest w tych pomieszczeniach w głównej wieży, z której wychodzą 3 okna na zachód.
Zaraz za Gołuchowem mijam drogowskaz na kemping. Patrz co za przypadek. ;) Wjeżdżam na teren już po zmroku. W małej budce siedzi za telewizorem wielki grubas. Pytam go, ile za rozbicie namiotu. Liczy, liczy.. "namiot, pan i ten piździk?". 17zł. Aż chciałem go zapytać, czy się czasem nie pomylił. Płacę. Wjeżdżam. Teren ogromny, mnóstwo miejsca, mnóstwo drzew, a w dodatku obok Jezioro Gołuchowskie. Plaża, pomost, kąpielisko. Za 17zł. Najlepszy kemping na całej trasie.
Kościół obronny gdzieś w drodze.
Wyjazd z Ostrowca Świętokrzyskiego. Zaraz za Ostrowcem spotkałem się z Krzyśkiem (zmstr) u którego zatrzymałem się na działce na noc.
Rano pojechałem po zaopatrzenie do Biedry w Annopolu i odszukałem miejsce. Miejsce tegorocznego spotkania grupy terenowej ADV.
Miejsce kompletnie dzikie, nad starorzeczem Wisły. Z dala od miast, wiosek i ludzi. Trafić tutaj bez przewodnika graniczy z cudem. Ja odnalazłem to miejsce tylko dlatego, że byłem tutaj rok wcześniej. Jako pierwszy, mogłem sobie zaszczytnie wybrać miejsce pod swój namiot. ;)
Długo czekać nie musiałem. Darek Rajder z pierwszą ekipą.
Jedzie Cicha. ;)
Szybka zmiana opony przez Cichego z ogumienia szosowego na ogumienie spotkaniowe. Czyli terenowe. Po zmianie opony było klejenie dętki a przy trzecim zrzucie opony wymiana dętki. ;)
Jedzie naczelny wódz grupy Adamowskiej.
Romm w zaprzęgu.
Magda, żona naczelnego wodza.
Z trawy wyłania się Bruss.
Test przedniego kółka. W końcu udało się zmienić oponę z nienaruszeniem dętki. ;)
Kurczak testuje plażę.
Pierwsze chwile luźnego biwaku.
Piksel na swoim piesku.
Ładunek na tylnym podeście zdradza wieczorne plany.
Materiały na ognisko.
Starszy obcinacz.
Włóczykij rozpala ognisko.
Obóz. Dziki obóz.
Pierwszym planem, jeszcze na piątkowy wieczór był nocny przejazd trasą terenową, którą zrobiliśmy w zeszłym roku w ciągu dnia.
Przejazd przez starorzecze Wisły.
Przejazd przez piaskowe nabrzeże.
Niby ta sama trasa, a w nocy daje zupełnie nowy wachlarz emocji.
Po powrocie w obozie noc się nie kończy.
Poranek.
Taki to mój Romet chyba jeszcze nie był.
Większa grupa pojechała na grę terenową, zaraz po nich my pojechaliśmy na średnio-lekką objazdówkę prowadzoną przez Darka-Rajdera.
"Mówiłem: 'zaczekajcie, jak się skończą szutry!' A nie jak się skończy droga"! ;D
To ta wersja trasy średnio-lekka.
Idę jak kangur.
Później pojechaliśmy do takiego małego, prywatnego muzeum regionalnego, gdzie było kilka ciekawych rzeczy.
Ten instrument przykuł moją uwagę. ;)
Prezentacja starej, dobrej flaszki.
Na pierwszym planie właściciel i przewodnik po swoim skansenie.
Ostatnim punktem przystankowym, nie licząc postoju zaopatrzeniowego pod Biedrą były ruiny fabryki w Annopolu.
Tak. To są kości. Kości zwierząt.
Kolejne zbiorniki nieznanego przeznaczenia.
Teraz uwaga, bo tutaj miało miejsce zdarzenie, które przejdzie do historii kompanii ADV. Kurczak, który ma największy odpał w jeździe terenowej uznał, że przejedzie przez.. fragment starorzecza przy którym mieliśmy obóz. Nadmienię tylko, że kilka godzin wcześniej Krzysiek, miejscowy i obok DarkaRajdera najbardziej zaprawiony w jeździe terenowej po tutejszych rzekach, wpadł na pomysł że fajnie będzie zrobić zdjęcie obozu z drugiego brzegu, ale przejechanie rzeki jest niemożliwe i trzeba jechać dookoła. Tak też zrobiliśmy a zdjęcie to jest gdzieś wyżej. Kurczak jednak uznał, że tą rzekę da się przejechać. W dodatku uznał, że najlepszy punkt zjazdu jest oddalony o jakieś 30 metrów od najlepszego wyjazdu po drugiej stronie i dystans ten przejedzie środkiem koryta. Odpalił Rometa, wsiadł i zjechał do wody. Pierwsza próba była nieudana. Wjechał zbyt głęboko i motocykl się zalał. Jednak..
..jednak Wojtek uznał, że choć niema terenowej ADV'ki, to on tą rzekę przejedzie. Przeszedł wzdłuż i wszerz cały obszar i wybrał najoptymalniejszą trasę. Wsiadł na motocykl, wjechał do wody i.. przejechał!
No to Kurczak uznał, że nie może tak być, że Zetka przejechała a ADV nie. ;) Po czym uparł się, że jednak przejedzie rzekę na swoim ADV:
Nocny obóz. Ostatnia noc w mojej dziesięciodniowej podróży.
Rankiem dnia ostatniego Magda, która poprzedniego dnia jechała za mną powiedziała mi, że mam krzywo osadzone tylne koło. To by potwierdzało zjawisko które zaobserwowałem już jakiś czas temu, że motocykl trochę inaczej brał mi zakręty w prawo a inaczej w lewo. Szukałem błędów w śladowości czy w przednim zawieszeniu, ale nie wpadłem na pomysł, że.. mogę mieć skrzywiony wahacz! Tak, okazało się, że jedna strona wahacza nie idzie w tej samej linii co druga strona, przez co tylne koło było przekoszone. Ale to nie pierwszy taki przypadek w Rometach. ;) Romm miał to samo. Zdjąłem tylne koło i przy pomocy.. (to prawda..) deski (!) wyprostowaliśmy wahacz. Tak, to jest motocykl, który można wyprostować deską. Jednak przy zakładaniu koła okazało się, że skutkiem naprostowania wahacza jest przekoszony otwór na oś z jednej strony. Czyżbym miał krzywy wahacz od nowości....?!? Ale i na to znalazł się sposób. Wziąłem od Krzyśka siekierę i po kilku uderzeniach oś była na swoim miejscu. Tak. Deska i siekiera. To powinien być zestaw naprawczy do Rometa.
Powyższe zdjęcie jest ostatnim w podróży i zostało wykonane u Dareckich, w drodze ze Słupii do Warszawy. Wyjazd był niezwykły. Z resztą, każdy dłuższy wyjazd jest niepowtarzalny. Mam nadzieję, że z grupą ADV weźmiemy z biegu jeszcze nie jedną rzekę.