piątek, 24 października 2008

Litwa, Łotwa i piękna, polska jesień

20..24.10.2008 (4 dni), 1 769km

          Spontaniczny i improwizowany wyjazd na Litwę i Łotwę, bez żadnego konkretnego celu. Ot jechać przed siebie i czekać, co przyniesie droga.


Tajemne mgły unoszące się nad polami.

Nastał dzień.

Podlaskie drogi.

Domek. Ale co ten domek oznacza? Że miejsce noclegowe?

Litewsku kuń.


Nie kopcić. Czyli zakaz pojazdów z rozregulowanymi gaźnikami.

Paczaj jaka ciężarówa na Litwie.

Kolacja w Maku. Jesteśmy w Wilnie. Można by jakiegoś taniego hotela wykombinować. Odwiedzamy dwa ale ceny jak w Warszawie. W końcu znajdujemy komisariat Policji. Niby nie jest to informacja turystyczna, ale może pomogą i powiedzą, gdzie tu można znaleźć jakiś tani hotel. ;) Na komisariacie kobieta jedna, druga, trzecia. W końcu jakaś mówi po angielsku. Prowadzi nas do jakiegoś pokoju. I od początku, o co nam chodzi. Szukamy jakiegoś taniego hotelu. Rozmowa średnio się klei, mało my ją rozumiemy, mało ona nas rozumie. W końcu coś mówię do Piotrka po polsku. Na co policjantka "jesteście z Polski? To dlaczego nic nie mówicie?!" ;) Rodzice Polacy więc ona też mówiła po Polsku. Wskazała nam niedaleki hotel, ale ceny zaporowe. Przynajmniej jak na nas. Znajdziemy coś w drodze. Wydawało mi się, że Litwa to będzie taka druga Ukraina, a jednak nie. ;)

Sprzęty i motocykle zostały na dole.



Droga po horyzont. Jak morze. Jedziemy do Rygi!

Jest i Łotwa!

Łotewskie winko w plastikowym Pecie. ;)


Ryga!


Taka trochę Polska z poprzedniego systemu.

Tramwy nawet podobne do naszych.

Runda po Rydze i wracamy na południe. Na Litwę.


Tak wygląda przejście graniczne pomiędzy Litwą a Łotwą. Przejście jest. Tylko ludzi i szlabanów brak.

Akcja! Truly Fruity!

Noc nastała. Tankowanie na stacji. Dynamit? Po tym się wybucha? Trzeba jakiegoś energetyka, bo dość późno już jest. Przekimamy się już w Polsce, a do granicy jeszcze kawałek.




To gdzie jedziemy? Busz mówi, że zna fajną knajpę nad morzem niedaleko Sztutowa. Podobno dobre hamburgery tam dają. No to jedziemy. ;)

Polska jesień.

I kto mi powie, że to nie jest najładniejsza pora roku?


Śniadanie prawdziwego twardziela.

Wracamy nad morze. Widok morza zawsze cieszy człowieka.

Październik. Turystyczna miejscowość już dawno zapadła w sen zimowy.


Kempingi śpią. Obudzą się ze snu za 7 miesięcy.

Tam są dobre hamburgery. Najlepsze. Nawet poza sezonem.