29.03..12.04.2014 (15 dni), 838mil morskich
Dwa tygodnie spędzone na pokładzie Zawiszy Czarnego na Morzu Bałtyckim. Pływaliśmy w dzień i w nocy, na żaglach i na silniku, odwiedziliśmy kilka portów na Łotwie (Ventspils, Liepaja, Ryga) i małą, ledwo co zamieszkałą Estońską wyspę o nazwie Ruhnu. Było śmiesznie i wesoło, były zmagania z żaglami i zimnem, było mnóstwo śpiewania, było chodzenie po masztach i maszynowni, zwiedzanie portowych miast, sterowanie statkiem, wodowanie pontonu i desant na wyspę wielkości lotniska w Warszawie.
Na wstępie dodam tylko, że cały ten rejs był jednym wielkim zbiegiem okoliczności a wszystko zaczęło się 3 miesiące wcześniej, gdy to poszedłem do pobliskiej knajpy, zwyczajnie, kulturalnie napić się piwa. Ostatnie co by mi przyszło do głowy to to, że za 3 miesiące będę zmagał się z żaglami na otwartym morzu. Ale po kolei..
Dnia 09 stycznia 2014 poszedłem na piwo do tawerny żeglarskiej Korsarz w Warszawie. Czasem tam bywam bo mieszkam blisko i lubię szantowy klimat. Siedzimy sobie przy stoliku i nie wiadomo skąd podchodzi jakiś człowiek. Taki z 175cm, grubawy, łysawy, duża broda i na oko z 5 dyszek na karku w polarze sygnowanym STS Kapitan Borchardt. Pierwszy raz go widzę na oczy. I zaczyna nawijać, że organizuje z kimś jakiś rejs. Pierwsza myśl? Ktoś pijany, kogo nikt już nie chce słuchać chodzi i gada innym. ;) Ale mówił rzeczowo. Przyszła druga osoba i dyskusja zaczęła robić się ciekawa. Wziąłem namiary, żeby z ciekawości sobie o tym poczytać. I się rozeszliśmy.
Gdy sprawdziłem to w necie wszystko się potwierdziło. Rejs nazywał się "Kurs na Rygę!", żaglowiec Zawisza Czarny, kapitan Wojciech Zientara - ten grubawy i łysawy z którym rozmawiałem. Rejs był podzielony na dwa etapy, z Gdyni do Rygi (7 dni) i z powrotem (drugie 7 dni). Można było wziąć udział w jednym i w drugą stronę jechać autokarem albo w obu. Kompletny koszt jednego etapu wraz z wyżywieniem to 1500pln. Pomyślałem więc, że może to nie jest taki głupi pomysł w dodatku, że ze względu na zawodowe ograniczenia czasowe, obecnie nie jeżdżę już motocyklem w dalekie trasy. Pojechałem więc następnego dnia do roboty i wybrałem dwa tygodnie urlopu w terminie rejsu po czym wróciłem do tawerny i powiedziałem, że chcę płynąć. Zaznaczyłem jednak wyraźnie, że nie mam żadnego doświadczenia w żeglowaniu. Klimat znam jedynie z szant a po morzu pływałem raczej na dużych promach. Na co usłyszałem od Ani która mnie zapisywała "nie ma problemu". No to skoro nie ma, to jedziemy. I zapisałem się na etap Gdynia - Ryga.
Rejs zaczynał się 29 marca 2014 roku, zbiórka pod statkiem zacumowanym w Basenie Prezydenckim w Gdyni o godz. 12:00. To ten sam basen w którym stoi np. Dar Pomorza i ORP Błyskawica. Na dworcu kolejowym w Gdyni byłem o godz. 11:00, pół godziny później byłem w porcie. Statek czekał, a jakże. O 12:00 weszliśmy na pokład. Pierwszy etap to podział na wachty i przydzielenie koi czyli łóżek w kubryku czyli w pomieszczeniu pod pokładem, gdzie mieszka załoga. Wachty to grupy osób zmieniające się przy prowadzeniu statku, są 3+ kambuz czyli wachta gospodarcza która sprząta i gotuje papu. Wachty zmieniają się rotacyjnie, więc w efekcie każdy robi wszystko i trafia na każde stanowisko. Ja trafiłem do wachty czwartej więc w pierwszy dzień mam kambuz. Następnie wszyscy przechodzili szkolenie na przycumowanym statku ze stawiania i operowania żaglami. Po raz pierwszy w życiu stawiałem żagle na żaglowcu. Jak się to robi? W sumie to nic trudnego. ;) Jedna osoba idzie do liny o nazwie topenanta, druga do liny o nazwie szot a trzecia do liny o nazwie kontraszot. Osoba luzuje topenante opuszczając bom i knaguje linę na naglu czyli owija ją tak, aby sama się zacisnęła a w tym czasie dwie pozostałe osoby wybierają szot i kontraszot aby bom nie był luźny. Następnie pozostałe osoby rozwiązują sejlingi którymi związuje się sklarowany żagiel. Po tym proces zachodzi w drugą stronę czyli szot i kontraszot luzowany, topenanta podnosi bom, topenanta knagowana, oba szoty wybierane i knagowane i można zacząć stawiać żagiel. ;) Dwie osoby idą do liny o nazwie fał, jedna do liny o nazwie kontrafał i jedna do liny o nazwie szkentla. Szkentla to lina naciągająca żagiel wzdłuż bomu. Fałem wciąga się żagiel na górę a kontrafałem kontruje się fał, żeby przy podmuchu wiatru żagla nie wyrwało niekontrolowanie w górę. Jedna osoba jest w stanie wciągnąć żagiel do połowy masztu, potem potrzebne są dwie, które wybierają linę przez "pompowanie" czyli jedna naciąga a druga zbiera luz. Gdy żagiel dojdzie na samą górę wybiera się szkentlę i wszystkie liny są knagowane i klarowane. To tak w skrócie. ;) Oczywiście niektóre żagle stawia się inaczej a gdy wieje wiatr stawia się od razu pod wybranym kątem a do tego trzeba przepinać bloczki z szotami z jednej burty na drugą. A, i jeszcze nazwy wszystkich żagli.. Czubek statku, czyli ta dzida z przodu to bukszpryt.. Mam nadzieję, że nikt z oficerów tego nie czyta.. ;) Pomiędzy bukszprytem a fokmasztem są rozpięte: latacz, bomkliwek, kliwer i sztafok. Na fokmaszcie jest bryfok, fok przechodzący przez szprajsgafel i grotsztaksel na sztagu grotmasztu. Na grotmaszcie rozpięty jest grot przechodzący przez szprajsgafel grotmasztu oraz bezansztaksel na sztagu bezan masztu. A na końcu bezan. Bez "sztaksel".. Wszystko jasne..?
Dar Pomorza.
Z portu wypłynęliśmy dopiero na wieczór, około 19-20, na silniku. Wiatr był zerowy. W ogóle nie było wiatru. Moja pierwsza wahta polegała na obserwowaniu morza i wypatrywaniu czarnych bojek które oznaczają zarzucone sieci. O godz. 20 wahta się skończyła i tym samym zaczęła się biesiada pod pokładem. Gitary, szanty, dużo śmiechu. Poszliśmy spać około północy a o 03:45 pobudka na wahtę świtową. W kubryku jest ciepło ale na zewnątrz pizgawica jak mało gdzie. Ciemność wszędzie, tafla wody niczym szkło. Zero wiatru, żagle zwinięte. Jedyny dźwięk to niskie gulgotanie wolnoobrotowego silnika wysokoprężnego, który przy "wolno naprzód" ma 200obr/min. W ogóle silnik to 6'cio cylindrowa rzędówka o pojemności 17'stu litrów, średnica tłoka wynosi 29cm. ;) Moc maksymalną osiąga przy 300obr/min i wynosi 390KM. Taki silnik nie ma już rozrusznika tylko jest uruchamiany za pomocą sprężonego powietrza wpompowywanego do jednego z cylindrów. Nie ma też biegu wstecznego, no bo nie ma skrzyni biegów. Żeby statek popłynął do tyłu, przestawia się fazy rozrządu i uruchamia się silnik w drugą stronę.
Na morzu wszechobecna cisza. Jedyne źródło światła to otwarte drzwi do kubryku i lampa oświetlająca kompas przy kole sterowym. Przy zapaleniu halogenów na maszcie widoczność momentalnie spada do zera. O 6:30 pojawia się pierwszy piksel słońca. Wschód. I od razu robi się cieplej, choć temperatura jest bez zmian.
Prawie jak intro w Królu Lwie.
Dzwon którym dzwoni się na zmianę wachty.
Bosman wymienia liny.
Lustrzanie czyste morze.
Kambuz.
Telegraf.
Prace pokładowe.
Wieczorem wpływamy do portu na Łotwie o nazwie Lipaja.
Ekstra zachód słońca.
Noc spędzamy w porcie.
Gramy na pokładzie..
..i pod pokładem.
Piętrowe koje.
Kubryk i pora obiadowa.
Był tam!
Boczna lampa.
Wyjście z portu. Tym razem trochę dmuchnęło, rozwinęliśmy prawie wszystkie żagle. Bujało do tego stopnia, że musiałem sobie rzygnąć. ;) Zjawisko normalne, później już mi przeszło. ;) Rzygać za burtę można do woli, byle na burtę "zawietrzną". To tak, jak "nie sikać pod wiatr".
Czasami można też zażyć odrobinę sportu.
Statek waży 200 ton. Nieźle musi dmuchać, żeby rozbujać łajbę nawet do tych kilku węzłów.
Wachta zmierzchowa..
..i świtowa. Po dwóch - trzech dniach człowiek orientuje się, że od kiedy wszedł na pokład, w ogóle nie spał.. więc śpi się przy każdej okazji, po godzinę, po pół godziny..
Drugi port do którego zawijamy na Łotwie. Venspils.
Wyciąganie boi.
Strumiennica.
Śnieg!
Piwo dla załogi! I opowieści kapitana Zientary o silniku Zawiszy Czarnego.
A po powrocie na pokład granie i śpiewanie.
To pod przykryciem to patelnia..
Padło hasło, że trzeba wymienić żarówkę w lampie topowej. Chętni? Był jeden. Zgadnijcie, kto..
Zimno, wieje i dmucha. Ale widok jest świetny.
Szelki bezpieczeństwa każdy dostał w pakiecie. Ci co chodzili po masztach albo bukszprycie wpinali się nimi w liny zabezpieczające. Używano ich też nocą na pokładzie, gdy warunki były złe.
Perfekcyjnie wybrany grot.
Szedł dziko, z 6 węzłów.
Kolejnego dnia miałem wachtę świtową a temperatura o 6:00 zeszła poniżej zera. Z obliczeń wyszło, że płyniemy do Rygi trochę za szybko i trzeba jakoś spożytkować czas bo dopłyniemy tam dzień wcześniej i będzie dzień bezużytecznego stania w porcie. Zbliżyliśmy się więc do wysepki o charakterystycznej i łatwej do zapamiętania nazwie.. Ruhnu.. Próbowaliśmy nawiązać łączność radiową z wyspą ale nikt nie odpowiadał. Rzuciliśmy więc kotwicę i odczekaliśmy trochę. Dalej nikt nie odpowiadał.
Dumny oficer, patrzący jak ciężko pracuje jego wachta.
Silnik kotwiczny.
Zwodowaliśmy więc ponton, znaleźliśmy jakieś pagaje i podłączyliśmy silnik.
Silnik uruchamiany ostatnio chyba z 20 lat temu, oczywiście nie chciał zapalić. W końcu odpalił, popłynęła więc na wyspę wielojęzyczna grupa reprezentacyjna. Wracają po godzinie po drugą grupę do której dołączyłem w ostatniej chwili.
Widok na nasz oddalający się dom.
Wyspa ma powierzchnię 12km² i mieszka na niej raptem 60 osób. Podpada pod jurysdykcję Estońską i jest oddalona od najbliższego brzegu Łotewskiego o 37km. Nie ma tam żadnego asfaltu ani chodników, wszystkie domy są drewniane. Jest kilka samochodów ale nie ma policji. Ostatnio dostawę benzyny mieli 3 miesiące temu. Wcześniej pływał regularnie stateczek z lądu ale z jakichś powodów przestał, teraz tylko co jakiś czas ląduje samolot z żywnością. Po za tym to sobie rybki łowią, to coś w ogródku hodują i szczęśliwie sobie żyją, z dala od całego świata. ;) Ostatnie dziecko urodziło się na wyspie 6 lat temu.
Strzecha!
Mają stalową latarnię morską i porzucone zaplecze techniczne ze starymi agregatami i szafami kontrolnymi. Wszystko na skraju wyspy, porzucone, otwarte i niepilnowane. Nie ma po co pilnować bo i tak nikt tego nie ukradnie.
Jedyna stacja benzynowa.
GPS
Zbliżamy się do Rygi..
Bosman
Kapitan
Port w Rydze jest tak duży, że wpływając musimy podjąć pilota.
Tak będą wyglądały wszystkie kobiety, które objadają się pączkami.
Pogłębiarka?
I kolejne granie.
Szron!
W tej chwili przyjechała druga grupa, która miała płynąć w rejs powrotny. Kto chciał, mógł zostać na oba etapy. Pierwotnie mój rejs miał się tutaj skończyć, miałem już nawet zarezerwowane miejsce w busie. Jednak spontanicznie zmieniłem zdanie i uznałem, że płynę również rejsem powrotnym. Akurat miałem szczęście, że mój urlop kończył się dopiero za tydzień.
Impregnacja knag.
Zwiedzanie Rygi. Cały dzień spędziliśmy na mieście.
Piwo dla załogi!
To chyba ruiny jakiegoś zamku.
Dzintara..? to jak nasz kapitan. ;)
Wódka jednorazówka.
Laski!
Trochę krzywo im wyszło. ;)
Stare miasto w Rydze jest ogromne. Warszawska Starówka chowa się przy Ryskiej pod stół..
Tawerna Templariuszy..
..pędzona wyłącznie światłem ze świeczników.
Zamiast porcelany drewniane czadzie, zamiast chusteczek woda z cytryną. Klimat niepowtarzalny. Szkoda, że w Warszawie niema takiej knajpy. Choć kelnerom nie zazdroszczę. Całe dnie w takim półmroku..
Kibel imienia Kapitana Macieja Wiercińskiego. Owy kapitan podczas jednego z rejsów poszedł za potrzebą. Jednakże podczas oddawania moczu wypadła mu z kieszonki piersiówka, która uderzając w kibel rozbiła muszlę klozetową. Sama butelka zderzenie przetrwała! A, że to kibel podciśnieniowy, trzeba było kupić cały sedes razem ze spłuczką. Dlatego przy wejściu do kibla wisi ta tablica pamiątkowa. ;)
Wyjście z Rygi. Obok nas płynie kuter który podejmie pilota gdy tylko wyjdziemy poza port.
Objawienie
Chyba będzie lało..
Awaryjne składanie żagli w nocy. Pogoda się pogarsza.
Wskaźnik wychylenia steru.
Kompas busolowy.
I GPS.
We mgle co chwilę wyje zaje@ście głośna syrena, która wisi na jednym z masztów.
Dziennik pokładowy.
Nanoszenie punktów na mapę.
Echosonda.
I maszynownia! Miałem szczęście bo normalnej załodze nie wolno tam wchodzić. Na zdjęciu wyżej jest telegraf. Drugi jego koniec obsługuje kapitan na mostku.
Obrotomierz. 215obr/min! Pokrętło służy do przestawiania faz rozrządu aby można uruchomić silnik w drugą stronę. No bo taki silnik niema sprzęgła ani skrzyni biegów.
Z prawej strony widać popychacze zaworowe. Wszystko jest na wierzchu, niema żadnych osłon.
Butle ze sprężonym powietrzem używane do uruchomienia silnika.
Wał napędowy.
Elektrownia. 50A, 30kW. Tyle ciągnie płynący statek.
Agregat prądotwórczy.
Silnik i klawiatura rozrządu OHV. A z prawej pod pulpitem sterowniczym kozetka mechanika. ;)
Port w Ventspils. Wachta wraca na statek z zaopatrzeniem.
Niezły efekt.
Łowienie rekinów na lasso.
Łotewski kot portowy. Port w Liepaji.
Na początku to mnie śmieszyło, później dowiedziałem się, po co to jest. ;)
Te tory to oni młotkiem prostowali..?
Jak Norweski Leśny.
Wieczorne wyjście z portu.
Wachta świtowa.
Gra w kości. Grał ktoś w kości?
Księżyc
Światło z kambuza..
..z kompasu i dudniący dźwięk silnika..
Różowe pole to teren wyjęty z żeglugi ze wzg. na działania okrętów wojennych. W taki okres trafiliśmy.. I faktycznie, na horyzoncie były widoczne porozstawiane jednostki.
Oceania! Polski żaglowiec badawczy.
Port w Gdańsku.
Radiowóz
Twierdza Gdańska.
Westerplatte
Gdańska Stocznia Remontowa, remontująca Norweską platformę wiertniczą. Inni strajkowali a ci? A ci pracowali. I teraz robią zlecenia dla krajów Skandynawskich. Kilka dni później oglądałem w necie, jak przy pomocy kutrów wyciągali tą platformę na morze.
Hel
Tawerna Kuter na Helu. I obowiązkowa biesiada, opanowaliśmy cały lokal.
Port w Gdyni. Gęsto
Moje pierwsze rękawice motocyklowe CafeRacer. Były już trochę zniszczone i i tak przeznaczyłem je na straty ale nie myślałem, że padną aż tak!
Załoga!
Ostatni rzut oka.
Tawerna "Zielona mila"..? Obowiązkowy punkt porejsowego spotkania.
Nim minęły dwie godziny Zawias wyrusza w kolejny rejs. Tym razem na Bornholm. Wspaniały statek. Będę ten rejs dobrze wspominał!