wtorek, 4 lipca 2017

Kraków, Jura, okolice. Atak Romeciarzy na zamek w Ojcowie.

1164km, 26.06..02.07 (7 dni)

Tydzień w siodle. Dobry tydzień. Działo się tyle, że trudno to zawrzeć w jednym zdaniu. Były zamki. Były ruiny. Bunkry też były. Były awarie, byli ciekawi ludzie. Ciekawe miejsca i historie. A to wszystko podsumował Zlot Romeciarzy w Jaroszowcu na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Na której w końcu spadł upragniony deszcz.



Wylot bez finezji. Siódma rano, ja już w drodze. Pół godziny później Staję pod jakimś sklepem na małe śniadanie. Otwieram lampę bo żarówa się zjarała. Otwieram, patrzę, a tam bańka z trzema połączonymi otworami oraz z czwartym po przeciwległej stronie. Różnie mi się już żarówki paliły, ale takiego czegoś jeszcze nie widziałem.

Pierwszy większy postój. Zamek w Szydłowcu.

Zamek raczej z tych 'pałacykowatych'. Ale zawsze coś ciekawego da się znaleźć.

Dobry motyw. Fajnie musi wyglądać spadający strumień wody z rzygacza w trakcie deszczu, idealnie na środku i przed samą balustradą balkonu.
  
Dobry rocznik. Początki parowozów.

Przyzamkowe kaczki mają piknik nad fosą.

Chęciny! Zamek góruje nad miastem i wzgórzami.

Kraków! Chwila przerwy. Na zdjęciu, w towarzystwie dumnego Rometa jest moja dzisiejsza przewodniczka po okolicznych dziurach. Zna ciekawe miejsca, w które normalni ludzie raczej nie zaglądają.

Jeden z Fortów Twierdzy Kraków.

Stan, jak na obiekt w dużym mieście zaskakująco dobry. W Wawie by się tak nie uchował.

A tutaj były imprezy. Przez środek biegł długi stół. Z prawej był sprzęt hi-fi stereo z podłączonym laptopem z Jutubem.
 
Jest tego sporo. Większe od Fortów Twierdzy Warszawa. I zupełnie inna technologia budowy, inny schemat rozlokowania pomieszczeń. 

Takie wejścia były ponumerowane. I było ich bodajże 12. Albo więcej. Można by tu przyjechać zimą, żeby jakoś ogarnąć rozkład całego kompleksu.

Dzień się kończy. Słońce chowa się pod ziemię. Noc w Kraku.

Żar. Upał. Gorąc. Pierwsza połowa dnia jest do mojej dyspozycji. Patrzę na mapę i jadę tam gdzie coś mnie zainteresuje. Opactwo Benedyktynów w Tyńcu. Fajnie wygląda zza rzeki ale w tamten punkt nie trafiłem. Podobno grało w Ogniem i Mieczem. Jest tam jakaś scena, na której jest ta budowla.


Tajemne przejście pod drzewem. Pewnie można wejść do góry, gdzie jest jakiś zamaskowany punkt obserwacyjny.

Zamek Żupny. Zamek przekolorowany. Nie warto robić zdjęć. Ale ta baszta mi się spodobała. Po obu stronach szły mury. Niewiele ich zostało.

Wieliczka. Tężnia Solankowa. Kopalnia soli w Wieliczce? Kurort jak w Sopocie. Tłum, ścisk, skwar. Nie, nie chciało mi się stać w długich kolejkach.

No to gdzie by tu pojechać? Mam czas do 17'stej. Dobczyce! Miałem znaleźć zamek, trafiłem na tamę. Ale zaraz..

..zamek też jest!

Oto i główna brama.

Dobczyceczki.

Zamek Dobczyce. Fajny. Po konstrukcji domyślam się, że pełnił głównie funkcję strażniczo-obserwacyjną. Położenie rewelacyjne ale wysokość murów od strony wzgórza w niektórych miejscach do pokonania we dwie osoby. O ile kiedyś miał te same rozmiary co teraz.

Lecę sobie jakąś drogą a tu taki rodzynek. 

Zespół klasztorny w Krakowie. Paczcie, jakie kiedyś ładne sklepienia robili.

Godzina 17. Jedziemy razem z Anką w kolejne niekonwencjonalne miejsce. Kamieniołom Liban. Kraków. Miejsce dawnego karnego obozu pracy. Topograficznie parszywe miejsce. Wszędzie wokół skały. Dla tych, którzy tam trafili nie było drogi ucieczki. Schodzimy na dół.


Niektóre elementy znalezione w tej okolicy nie są oryginalne. Na przykład ta żydowska płyta nagrobna wypisana po hebrajsku. Powstała ona na potrzeby filmu "Lista Schindlera" Spielberga, który był kręcony o tym miejscu. I w tym miejscu.

Piece prawdopodobnie również są kopią (1993 r.). Ale nawet jeśli są, przedstawiają te, które były oryginalne.


Graffiti jest jak drogowskaz. Mówi gdzie i którędy da się wejść.

Na zdjęciu wyżej przy datowniku widać resztki torów. Szły na skraju wzgórza niczym linia kolejowa w Tasmanii.

Wracamy na drogę. Bo podobno coś tam jeszcze jest do zbadania.

Wawel! Kilka razy już go widziałem. Ale jeszcze nigdy z tej perspektywy.

Mówią na nią "bzikua".

Kolejny fort. Gdzieś, na skraju miasta. Jest tego tutaj..

Sympatyczna ruina.

Fort Kościuszko. Fajny, duży, odrestaurowany obiekt. Koniec dnia. Wracamy po zmroku. Następnego dnia opuszczam Kraków. Serdeczne podziękowania dla najlepszej przewodniczki w Krakowie!

Zamek Lipowiec.

Schodząc w dół skręciłem w złą ścieżkę i wyszedłem po drugiej stronie zamku. Obejść nawet nie próbowałem. Od nowa kilometr z buta pod górę i drugi kilometr z buta w dół we właściwą ścieżkę. ;)

Chcesz mieć profesjonalny sprzęt do odśnieżania zimą? Kup starego malucha.

Pospawaj prowizoryczny stelaż na łyżkę podnoszoną linką przez dziurę na samym środku.

No i nie zapomnij o łańcuchach na tylnych kołach.

Zamek Książąt Oświęcimskich. Zimą wygląda fajnie ale latem nic nie widać. Szkoda czasu, jadę dalej.

Auschwitz-Birkenau. Czyli po niemiecku "Oświęcim-Brzezinka". Choć sporo jeżdżę, nigdy tu nie byłem. Będąc niedaleko musiałem zobaczyć, jak to na prawdę teraz wygląda.
  
Wygląda tragiczniej niż się tego spodziewałem.

To jedyny tego typu obiekt wpisany na listę UNESCO.


Najbardziej uderzyły mnie rozmiary całego kompleksu. Jakieś 800x800m. Dziesiątki ogromnych, drewnianych baraków, których kiedyś było kilkakrotnie więcej. Zgliszcza wysadzonych krematoriów i komór gazowych. Wygląda jak niewyobrażalny zakład. Utylizacji. Istnień ludzkich.

Mimo to bywały próby ucieczek. Kilka z nich było udanych. I oszałamiająco spektakularnych. Jest sporo literatury na ten temat.

A to tylko Brzezinka. Obok jest Oświęcim. Jeszcze muzeum. Krematoria. Piece. Komory gazowe. Czasu brakuje. Jadę dalej. To chyba jedno z najbardziej ponurych miejsc w jakich byłem.


W Mysłowicach spotkałem się z Igorem. Naczelnym rzemieślnikiem pojazdów mechanicznych. Ze dwa tygodnie temu rozszczelnił mi się wydech na jakiejś ekspresówce. Przy okazji wydechu wyszedł regulator, gaźnik, mocowania silnika i kilka innych rzeczy. W końcu zrobiliśmy też porządek z przednią lampą i przepalającą się żarówką S2. Po dorobieniu adaptera w lampę Rometa trafił szklany wkład na H4 od.. Ikarusa.. ;)

Operacje trwały kilka godzin. Wieczorem Romet na nowo rwał jak dziki. Szybki strzał do Sosnowca. Zatrzymałem się u brata do piątku. Przerwa w podróży.

Wyjazd z Sosnowca w piątek lekkim popołudniem. Cel na dzisiaj to Jaroszewiec na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Ma tam się najechać w weekend różnych Rometów i podobnych wynalazków. Po drodze zatrzymuję się przy zamku w Świerzu. Tablica twierdzi, że to teren prywatny. Nikogo nie widać, brama zamknięta.


I teraz zagadka. Ile razy był już sztukowany i łatany? Trochę bunkier z zewnątrz. Szkoda, że nie można wejść do środka.

Jaroszewiec. Zlot Rometów. Najechało tego luda.

Okazuje się, że suszarka do włosów jednak ma jeszcze jakieś zalety. Oprócz suszenia przemoczonych skarpet. ;)

Lampki nocne.

Drugi dzień zlotu. Skoro trafiliśmy w jeden z najbardziej zazamczonych regionów Polski, niestosownym byłoby przesiedzieć całą sobotę na tyłkach. ;) Maczuga Herkulesa.

Zamek w Pieskowej Skale.

Takie tam mordy w zamkowych ścianach.

On mi wygląda na kogoś z dalekiego wschodu. Bardzo dalekiego wschodu.


Zamkowa studnia. W dole cały czas stoi woda.


Zamek nówka sztuka nie śmigany. Świeżo po remoncie. Jak silnik w MZ'cie na handel.

Zarzuciłem pomysł żeby jechać do Ojcowa. Ale to jeszcze nie był błąd. Błędem był pomysł, by skrócić sobie drogę przez las. Nawet wtedy, gdy droga przez las nagle się skończyła.

Wtedy zaczął się survival. Prawdziwa szkoła przetrwania. Schodzenie po pionowych ścianach. Spuszczanie się po lianach. Torowanie drogi maczetą, jedzenie surowych węży, polowania na aligatory, pieczenie tarantuli na ogniu.. Aż w końcu zwaliliśmy się z leśnej stromizny jakiemuś gościowi na działkę. "Zbłądziliśmy..". I poszliśmy wyjazdem w stronę drogi.

Tam na skałach odnaleźliśmy Zamek w Ojcowie.

Z samego zamku niewiele zostało. Baszta bramna, Wieża w najwyższym punkcie, kawałki murów.

Po survivalu w dżungli wszyscy zatrzymali się przy studni.

Zamek w Ojcowie. Już tu kiedyś byłem. Mimo iż jest go niewiele to bardzo fajna i klimatyczna ruina z dobrymi widokami. Warto spędzić 3 doby w dzikiej dżungli żeby tu się dostać.

Powrót do ośrodka. Ledwo co zdążyliśmy na obiad. W międzyczasie przyjechał jeden z ciekawszych motocykli. Maćko-diesel. Trudno powiedzieć co to za motocykl bo zgodnie ze słowami właściciela, składa się on z kilku motocykli i z kilku lub kilkunastu samochodów. A najciekawsze w nim jest to, że..

..ma samochodowy silnik diesla. Kiedyś już spotkałem tego człowieka na Zimowym Zlocie Pingwina. Ciekawa osoba.

No tak. Teraz już prądu nie zabraknie.

Wieczorne rzępolenie, granie i śpiewanie. Piosenki o wszystkim. Wymyślane na bieżąco, w miarę potrzeb. Tak minął ostatni wieczór zlotu i mojej tygodniowej trasy.

Z rana ostatniego dnia leje deszcz. Niespotykane dotąd zjawisko. W końcu. Tyle czasu czekałem na deszcz.. Wracam z grupą warszawską. Jakieś 10 czy 12 motocykli. Chwilami leje dość mocno. Darek prowadzi przez wiochy. Sporo zakrętów, ślisko a droga w kiepskim stanie. W pewnym momencie słyszę wyraźnie przewracający się blisko motocykl. W lusterku widzę, jak sunie w moją stronę! Szybko! Zbliża się! Szybki odruch odkręcenia gazu, żeby uciec przed lecącą kosą. Zatrzymuję Darka 30 metrów dalej. Zawracamy. Co się okazało. Jeden wyprzedzając drugiego złapał uślizg. Ściął dwa kolejne motocykle. Cała trójka gleba. Na szczęście obyło się bez większych strat zdrowotnych i sprzętowych. 

Okupacja leśnego parkingu gdzieś w połowie drogi. Zaczęło wychodzić słońce. Później było już coraz cieplej. Smak gorącej herbaty z kubka zrobionego z przeciętej butelki po Sprite. Wieczorem byłem już w domu.