poniedziałek, 13 czerwca 2016

Borne Sulinowo, Pstrąże i Kłomino

06..12.06.2016 (7 dni), 1965km

          Pierwszy pomysł dotyczył trzydniowego wyjazdu na Dolny Śląsk, gdzie w środku lasu znajduje się poradzieckie opuszczone miasto-widmo. Skoro jednak obrałem ten klimat, warto by też pojechać w okolice Bornego Sulinowa, bo podobno też coś tam jeszcze jest. Jednakże będąc również na Dolnym Śląsku trudno było mi odmówić sobie odwiedzenia kilku tamtejszych zamków, które na sam widok przytykają oddech w tchawicy. I tak z trzech dni zrobiło się 7 a z 800km prawie 2000km.

Kłomino. Niegdyś radzieckie miasto, wysiedlone w 1992 roku.

Nie miałem dokładnych koordynatów i znalezienie resztek miasta zajęło mi ze dwie godziny. 

Przy okazji trafiłem na takie coś. Wygląda jak jakiś fort z czasów przedwojennych.

W końcu jest. Opuszczone bloki miasta Kłomino.

Niestety przez 24 lata niebytu po mieście niewiele zostało. Są tam 3 duże bloki mieszkalne i trochę mniejszej zabudowy.


Jeden z bloków został niedawno zasiedlony i mieszka tam kilkadziesiąt osób.


Dodatkowo w jednym z opuszczonych są zawalone klatki schodowe. Pewnie po to by nie wchodzić wyżej.



Bloki balkonowe. Podobno w okresie świetności mieszkało w tym mieście około 5 tys osób.



Tutaj schody już są.

Choć nie zawsze kompletne.

Panorama niczego sobie.


To mi wygląda na jakiś garaż zakładowy.

Klimat jest niezły. Można sobie latać pomiędzy blokami w których niegdyś tętniło życie a na podwórku bawiły się dzieci. Dzisiaj została już tylko ruina. Tak będą wyglądały ostatnie ślady ludzkości na ziemi.



Borne Sulinowo ma historię podobną do Kłomina tylko że w przeciwieństwie do tego pierwszego, po wysiedleniu zostało ponownie zasiedlone. Mimo to jest naszpikowane starym wojskowym klimatem. A i nigdy nie odnowionych ruin w nim nie brakuje.

Cmentarz. Nagrobek rocznego dziecka. Na nagrobku misie. Uderzający widok.



Ruiny "Domu Oficera" czyli dawnego Kasyna Oficerskiego. Miejsca wielu ważnych imprez.
















Dom Oficera przerósł moje oczekiwania. Budynek jest potężny mimo iż kilka lat temu spora jego część spłonęła. W dodatku stopień zdewastowania jest nikły, w okolicy niewielu ludzi mieszka.

Niezłe impresy musiały tam być, że staniki wiszą na dawnym przeszklonym dachu głównego holu. 







Strych.

Resztki instalacji elektrycznej. Nawet kabli nikt nie powyrywał.

Zwisająca z sufitu oprawka świetlówki.




Wokół dawnego kasyna są dziesiątki takich budynków. Większość z nich jest zasiedlona ale spora ilość stoi w stanie jak na zdjęciu wyżej. Większość z nich jest na sprzedaż. Widać chętnych do kupna jest niewielu. Ciekawe, po ile chodzą tam takie ruiny.

Drugi koniec Bornego. Opuszczone magazyny i hale przeładunkowe z rampami. Nieśmiertelny beton stoi, tylko dachów brakuje. O oknach i drzwiach nie wspominając.




W końcu dojechałem do głównego punktu na mojej liście. Opuszczone poradzieckie miesto, wysiedlone w 1992 roku, w którym w czasach świetności mieszkało nawet 15tys mieszkańców.

Do miasta niema żadnego oficjalnego dostępu. Wycofujący się Rosjanie zniszczyli nawet most którym biegła jedyna droga dojazdowa. Dostać się tam można tylko starą linią kolejową. Oczywiście już od dawna nieczynną.

Miejsce jest mało znane i uczęszczane. Właściwie to mało kto o tym wie i tu był. Głównie z tego powodu, że w bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się czynna jednostka wojskowa która często wykorzystuje infrastrukturę dawnego miasta do celów ćwiczebnych. 

Trzeba więc być bardzo czujnym i ostrożnym. By nie nadziać się na rosomaki.




Leżą na wielu drogach.

Miasto jest w gęstym lesie, niema żadnych oznakowań i przecina je wiele podobnych do siebie, zarośniętych dróg więc bez GPS'a z wgranymi mapami trudno się poruszać.

Najbardziej charakterystycznym miejscem tego miasta są wysokie bloki mieszkalne. Podobne do tych w Kłominie, tylko tutaj jest ich więcej i są większe. Niestety okazało się, że oprócz mnie jest w lesie również wojsko, które jak później wyczytałem, przeprowadzało ćwiczenia z zabezpieczania terenu na wypadek ataku bronią chemiczną. To wszystko było związane z ogólnonarodowym programem ćwiczebnym "Anakonda". Przeglądałem wcześniej oficjalną listę miejsc gdzie będą odbywały się ćwiczenia ale tego miejsca nie było na listach. Więc po tym jak zobaczyłem z daleka sprzęt wojskowy, zrobiłem obrót o 180 stopni.

Mózg przełączył mi się w tryb czujności wyjątkowej.


Udało mi się znaleźć nawet jeden z mniejszych bloków.

Jednak obchodząc go dookoła w porę spostrzegłem daleko w krzakach maskę wojskowego samochodu terenowego. Wskoczyłem więc do budynku.

Generalnie te wszystkie obiekty to ruina, jednakże niema tam ani grama skażenia wandalizmem. Ani jednego graffiti na ścianie ani jednej butelki w krzakach. Widać, że mało kto się tam zapuszcza. A ci którzy się już na to zdecydują, nie pozostawiają po sobie żadnego śladu.

Ten samochód wojskowy znajdował się poza obszarem, który nakreśliłem sobie w głowie jako obszar ćwiczebny i prawdę mówiąc, wybił mnie trochę z poczucia względnego panowania nad sytuacją. Stąd też uznałem, że po prostu trafiłem tam w pechowy termin i nic więcej nie zdziałam.