niedziela, 13 czerwca 2021

Rowerowy Jurajski Szlak Orlich Gniazd cz. 1

          ..oraz ciąg dalszy zdarzeń różnych..


Zanim jeszcze gdziekolwiek pojechaliśmy na dwa dni przed wyjazdem zaczął mi przeskakiwać łańcuch na przedniej zębatce.

Zębatka wytrzymała dokładnie 21 miesięcy codziennej eksploatacji w każdych warunkach, również zimą.

Bębenek tylnej piasty.

Odsłonięty wkład suportu.

Przednia zębatka na szrot, łańcuch trochę wyciągnięty, tylna kaseta jeszcze by polatała ale na szybko kupiłem i wymieniłem cały zestaw żeby nie zakładać nowego łańcucha na stare zęby. Kaseta którą udało mi się dostać jest bardziej miejska niż górska ale jak na kupioną tuż przed wyjazdem to i tak dobrze.

Przednie zębatki były zanitowane więc kupiłem całą nową korbę w której teraz zębatki były już poskręcane śrubami i odkręciłem największą z nich. Najrzadziej jej używam, o odkryte zęby dziurawią się spodnie i jest gorszy dostęp do czyszczenia tej której najczęściej się używa. Poza tym podoba mi się widok nawiniętego na zęby łańcucha. :)

Kaseta świeci jak psu jajca. Ciekawe jak długo tak będzie.

Rowerki gotowe. Moni rowerek jeszcze w miarę świeży i nic grubszego nie było do roboty. Plan jest taki: Jurajski Rowerowy Szlak Orlich Gniazd. Czas: około tygodnia. Noclegi w pokojach znajdowanych po drodze.

Pierwszy odcinek to 8,5km na dworzec Warszawa Zachodnia. Odjazd o 8:05. InterCity i fotele wygodne ale dla rowerów miejsca tyle co kot napłakał. Więcej jest w pociągach Kolei Mazowieckich więc rowery przejechały trasę stojąc na kołach.

Desant w Częstochowie i kurs na czerwony szlak w kierunku Olsztyna.

Początki górek.

Zwałka drzewa.


Początki skałek.


Początki jaskiń.



Ruiny zamku w Olsztynie.


Chyba dopiero tutaj kapnąłem się że szlaki są dwa. Pieszy i rowerowy. A na apce po której jechaliśmy był tylko pieszy. Rowerem przez szlak pieszy? Rowerowej mapy nie mamy, map na trasie do kupienia niema bo jeszcze nie sezon więc jedziemy dalej po pieszym. Zobaczymy, może będzie trudniej ale powinno być i ciekawiej. ;)







Lecim. Kolejny cel to ruiny Zamku Mirów.

Oznakowania szlaku bywają różne. ;) Miejscami szlak jest dobrze oznakowany a miejscami bez mapy nie szło by trafić w odpowiednią drogę.


Hardcorowe podejścia. Mijali nas trekkingowcy z namiotami i kijkami. ;)



Trójdrzewo.

Huby.

Szlak rowerowy ma 190km długości, 1734m podejść i 1773m zejść. Szlak pieszy ma 167km długości ale suma podejść i zejść to po ok. 2800m.

Pierwszy nocleg na trasie. 90pln za pokój z osobnym wejściem w miejscowości Złoty Potok. 32km pieszym szlakiem przez góry wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej + 8,5km rano po Wawie.

Dzień 2.

Co jak co ale dróżki są świetne.

Kolejne skały.

I kolejne podejścia.


Z górki i pod górkę. Wchodzi się wolno, zjeżdża się szybko. ;)


Skały o nazwie diabelskie mosty.

Czasem szlak biegnie drogami których nie widać.

..a czasem biegnie drogami które widać za mocno.

Architekt od projektowania masztów dostał zlecenie zaprojektowania budynku mieszkalnego. ;)


Ruiny zamku Mirów! Niestety zamknięte. Trwa remont. Przygotowują się do sezonu.

Na horyzoncie Zamek Bobolice.

O właśnie, to jest szlak rowerowy. ;) Na północy idzie bardzo podobnie jak pieszy, na południu idzie inną drogą i przez inne zamki.

Zamek Bobolice. Zamknięty z powodu koronowajrusa.

Podejście na Skały Rzędkowickie.


Siedzi kuminiarz na kominie.

Szczyt Góry Zborów.


Chyba jedno z najładniejszych miejsc skalnych na całej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

Jaskinia pojednania Hanysow i Goroli. Nazywana też Schroniskiem Kazamar w Cyrku.

Zejście z Góry Zborów było dość ciężkie. Strome zbocze z kamieniami. Po najcięższym fragmencie rzuciliśmy rowery w krzaki i poszliśmy do jaskini wyżej. Dopiero teraz grzebiąc w informacjach na temat tego rezerwatu przyrody dowiedziałem się, że podobno na jego terenie jest zakaz wchodzenia do jaskiń. ;)

Wróciliśmy do rowerów i dalej schodziliśmy już lżejszą ścieżką gdy w pewnym momencie rower Moni przechylił się na drugą stronę pociągając ją za sobą, odruchowo wystawiła rękę przed upadkiem na trawę i gdy upadła w nadgarstku zrobiło się "chrup" jak w paczce czipsów.

Zeszliśmy do GOPRu w Podlesicach gdzie usztywnili rękę bandażem i wzięliśmy pokój na kempingu obok. Do wieczora ręka trochę napuchła więc uznałem że najlepszym rozwiązaniem będzie gdy wrócę do Warszawy po samochód, przyjadę z powrotem, spakujemy majdan, ogarniemy rękę i pojedziemy dalej na jurę samochodem.

Następnego dnia Monia została na kempingu a ja wyjechałem z rana do Zawiercia do którego miałem 20km.

Niecała godzina czekania na pociąg. Ciekawiło mnie co oni robią. Później się okazało że "odchwaszczają" tory. Odchwaszczacze.

Pociung przyjechał. 3 godziny do Warszawy. W Warszawie wysiadam na Gdańskim i mam jeszcze 9km do domu. W domu zostawiam rower i biorę samochód. Wrzuciłem do bagażnika jeszcze namiot, śpiwory i materace gdyby mogły się przydać w najbliższych dniach.

Samochód, czyli moja 20'letnia Fabia nie była ostatnio w najlepszej formie. Od jakiegoś czasu wyrzucała płyn chłodzący odpowietrznikiem zbiorniczka. Wymieniłem więc zbiorniczek z korkiem żeby wyeliminować jakieś nieszczelności.

Dwudziestoletni zbiorniczek. Jaki syffffff... Warto go wymienić chociażby po to żeby było widać płyn w środku. ;)

W drodze jednak okazało się że winą nie jest zbiorniczek bo płynu wyrzuca coraz więcej. Zalana cała komora silnika i prawy bok samochodu. Dzień jest upalny więc po wyrzuceniu płynu silnik od razu zaczyna się grzać. Wyciągam ze śmietników zużyte baniaki po płynie do spryskiwaczy i napełniam je na stacjach wodą żeby dolewać w trakcie dalszej drogi. Ostatnie 100km przejeżdżam już wieczorem gdy jest trochę chłodniej i gdy pięciolitrowa bańka wody starcza na dłużej.

Do Podlesic gdzie czeka na mnie Monia dojeżdżam już po zmroku. Następnego dnia zapakowaliśmy rower na klapę i pojechaliśmy do Zawiercia ogarnąć rękę która boli i trochę napuchła. Fabia doturlała się do miasta i zaczęło się z niej lać jak z zarzynanego prosiaka. Pełen zbiorniczek wody wystarcza na jedną, max dwie minuty jazdy.

SOR w Zawierciu odesłał nas do szpitala a szpital odesłał nas do przychodni. Kolejka w przychodni od ściany do ściany więc przez ten czas wróciłem do Fabii. Zobaczyłem że nie działa wentylator więc znalazłem w okolicy sklep elektryczny, kupiłem kawałek przewodu i podłączyłem wiatrak na krótko. Przejechałem się po okolicy ale nie przyniosło to żadnego rezultatu W tym czasie Monia dostała się do ortopedy i założyli jej szynę. Prawdopodobnie zerwane ścięgien ale musimy wrócić jutro bo dzisiaj nie działa rentgen.

Ręka Moni zrobiona, teraz samochód. Znalazłem na mapie jakiś serwis w Zawierciu ale Fabia już nie była w stanie się tam doczłapać. Z pomocą przyjechał jaroquest z mz-klubu który tak się szczęśliwie złożyło że mieszka kilka kilometrów obok. Doholował nas do serwisu gdzie pomimo późnej godziny i końca pracy mechaników na szybko zdiagnozowali uszkodzenie pompy wody. Samochód zostaje więc w serwisie a my dokujemy się w małym podsuniętym przez Jarka hoteliku. Dzięki Jaro za pomoc!

Dzień drugi w Zawierciu. Z rana pojechaliśmy taksą do przychodni. Rentgen działa. Fotka strzelona. Zerwane ścięgna. Więc szyna na nadgarstku zostaje. Nadal czekamy na samochód więc żeby nie siedzieć w miejscu wyskoczyliśmy do Katowic.



W Katowicach zimno i chłodno.


Pomnik Powstańców Śląskich.

Spodek.

Spodek w środku to już niezły urbex.



Otwarty równo 50 lat temu. Infrastruktura mocno komunistyczna ale z zewnątrz jak na tamte lata to sztos.

Normalnie ufo. W środku miasta. ;)


Maskowania drzwi w Katowickim ufo.

Kocia alejka.

Prawie jak Wenecja. ;)

Wracając do Zawiercia telefon do serwisu. Z Fabią nie jest dobrze. Idziemy zobaczyć o co kaman. Spaliny w układzie chłodzenia. Wydmuchana uszczelka pod głowicą do tego łańcuch rozrządu i uszczelniacze zaworowe też prawdopodobnie nigdy nie wymieniane. Ogólnie cała góra silnika do remontu. 2500pln lekką ręką i około dwóch tygodni czasu. Pytanie czy warto.

Uznaliśmy że nie warto.

Następny dzień zwiedzania Zawiercia i podziwiania balkonów bez drzwi balkonowych. ;)

Oraz innych sposobów na spędzanie wolnego czasu w niedzielę. ;) Jak też zastanawianiu się co i jak dalej. Niesprawny samochód, kupa bagażu z rowerów i bagażu który wziąłem z samochodem plus bagażnik na rowery plus rower Moni. Spontanicznie pojawił się pomysł wypożyczenia samochodu. Znalazłem wypożyczalnie 24h. Dzwonię. Za dwie godziny w Katowicach Pyrzowicach. 130pln za dobę + 100pln za zdanie w Warszawie + 160pln opłata przygotowawcza. Biorę.

Więc dzida do hotelu i ekspresowe pakowanie w 2 minuty. Udało się nam zamknąć dobę o 14 choć była do 10, w taksę i do Pyrzowic.

Zamawiając samochód przez telefon usłyszałem tylko że Hyundai I30 segment C. Okazało się że przyjechała fabrycznie nówka sztuka. Rocznik 2021, 9km przebiegu. Pierwszy raz mam okazję przejechać się fabrycznie nowym samochodem. ;)

Pojechaliśmy do serwisu po rzeczy z Fabii. Właściciel serwisu pomógł nam wszystko przepakować i pomoże w dalszym zezłomowaniu samochodu. Przez 4 lata nawinąłem nią niecałe 30tys km, od Gdyni po Przemyśl, od mazur po Karpacz. Skończyła w Zawierciu. I tak dobrze się spisywała. ;)

Wypożyczony Hyundai I30 2021.

Bagażnik na rowery i rower Moni rozłożyliśmy na kawałki żeby bagażnik tylko nie zarysował nigdzie klapy. ;)

Wszystko nówka sztuka, no napatrzeć się nie mogę. ;)

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Częstochowie na Jasnej Górze. Tak charakterystyczne miejsce a nigdy tutaj nie byłem.


Kamery z prawej, działka z Gwiezdnych Wojen z lewej. Mogą strzelać laserami.

Zegary słoneczne.


Mury Sanktuarium.



Kamer od pyty. Jednostki wojskowe nie są tak monitorowane.





Piękne wnętrze.

..a wewnątrz dekle z oczyszczalni ścieków. ;)

Do domu wróciliśmy około północy. Wypożyczonym samochodem, bez Fabii, z ręką Moni w szynie gipsowej. Sporo ciekawych rzeczy się działo. Ale 1/3 szlaku zrobiona. Resztę dokończymy mam nadzieję jeszcze w tym roku. ;)