Porady przed podróżą

            Bo ludzie mnie pytają to o to, to o tamto, więc zbiorę wszystko do kupy. Prawdopodobnie z czasem będę uzupełniał wiadomości, bo ja cały czas jeżdżę i się uczę. Wszelkie uwagi mile widziane na e-mail.

            Co ze sobą zabrać?

            Najlepiej zabrać tylko to, co jest potrzebne i ani jednej rzeczy więcej. Szczególnie, jeżeli z racji na daleką podróż zabiera się więcej rzeczy i bez względu na to, czy okażą się potrzebne, czy nie, trzeba je będzie przez cały czas targać ze sobą. A w tym co ze sobą spakować, powinno pomóc kilka pytań dodatkowych:
  •     Gdzie i w czym będę spał? - w przypadku namiotu należy brać namiot o jedno miejsce większy niż ilość osób, by było gdzie upchnąć kaski, ciuchy i zewnętrzny bagaż.
  •     Co i z czego będę jadł? - jeżeli to wypad kilkudniowy, nie ma potrzeby brać kuchenki i sprzętów do niej. Przez pojedyncze dni można się wyżywić suchym prowiantem i podłapać coś ciepłego typu chociaż by hot-dog. Jeżeli nocleg będzie w miejscu z prądem, można zabrać małą, elektryczną grzałkę do wody, lepiej jeść wtedy zupki w kubełkach niż z samych saszetek, odpada problem przygotowania zupy we własnym kubku i mycia go po zjedzeniu. Przy dalszej podróży, gdy bierzemy kubek, garnek (najlepiej aluminiowe, bo szybcej się zagotuje woda) i sztućce, można umyć rzeczy piachem, opłukać i wytrzeć ręcznikami jednorazowymi, można zabrać też małą buteleczkę Ludwika. Używanie wody zgromadzonej w bagażu do mycia rzeczy jest rzadko stosowane, ponieważ na wyprawie woda jest cenna, ciężka i zajmuje dużo miejsca i zawsze trzeba mieć z litr zapasu, by było co do picia wieczorem i rano/z czego zrobić jedzenie, więc najlepiej myć gary w rzekach/jeziorach. Podczas dalekich wyjazdów można zabrać podstawowe porcje żywnościowe (wyjazd na miesiąc, więc biorę np 30 torebek ryżu i 30 sosów), by nie trzeba było każdego dnia martwić się o kolację lub śniadanie, jedzenie kupowane na bieżąco jest wtedy dodatkiem, który je się za dnia, akurat i ryż i sosy są małe, więc można bez problemu poupychać w różnych miejscach w bagażu. Zamiast ryżu można zabrać kluski, ale zajmują one znacznie więcej miejsca, choć przyrządza je się szybciej i można jeść od razu z gara.
  •     Czym wytrę dupsko, gdy już się wysram w krzakach? - papieru toaletowego/ręczników jednorazowych zastosowanie jest wszechstronne i nie tylko do dupy. Od opatrywania skaleczeń do suchego mycia sztućców. dostać je można praktycznie wszędzie, więc nie warto robić zapasów.
  •     A co z rzeczy do motocykla? - wystarczy się zastanowić, co robimy przy motocyklu na co dzień, co trzeba będzie zrobić podczas zakładanego przebiegu, czym i z czego to zrobić. Czyli:
  •      Smarowanie i naciąganie łańcucha - mazidło do smarowania, klucze do poluzowania tylnej osi i do ustawienia śladowości.
  •      Wymiana oleju - klucze do wymiany oleju. Jeżeli jest to olej znany w miejscu, gdzie będziemy, nie trzeba go brać w zapas, jeżeli nie, a wymienić w trasie przebieg będzie nakazywał - lepiej zabrać by nie było problemu, choć ciężki. Spuszczać olej najlepiej jest do butelki po wodzie z wyciętą dziurą w boku a następnie przelać go do normalnej butelki. Instrukcja Rometa mówi, by wymieniać olej co 2000 km, ja wymieniam co 3000 km, bo po 2000 nie jest on nawet do końca przepalony. Przy podróży, gdy te 3000 km robi sie w dwa tygodnie, wymianę można jeszcze bardziej przeciągnąć.
                    Jeżeli wszystko działa sprawnie, to tyle wystarczy. Co do przewidywania różnorakich awarii, ludzie mają różne podejścia. Niektórzy mają wręcz na tym punkcie zajoba. Jeśli chodzi o mnie, to ja zakładam tylko te podstawowe awarie, jak:
  •         Przepalenie jakiejś żarówki - trzeba mieć żarówki i mieć czym otworzyć każdą lampę tak, by ją później zamknąć.
  •         Guma - zestaw naprawczy (albo dwa) lub po dętce (lub po dwie) na jedno koło (jeżeli koła takie same, wystarczy jedna (dwie) w sumie + klucze, którymi można odkręcić koła, łyżki do zdejmowania opon i ręczna pompka. Łyżki opłaca się mieć z tego powodu, że są znacznie wytrzymalsze niż klucze, są dłuższe i wyprofilowane tak, że ściąga się nimi gumę po prostu łatwiej. Z przednią oponą w Romecie nie powinno być problemu, do tylnej opony (fabrycznej na dodatek) trzeba już mieć łyżki i właściwą strategię bo w przeciwnym razie tylko człowiek się umorduje a jeszcze może sobie krzywdę zrobić. Ze szpecyfików do uszczelniania opon nigdy nie korzystałem.
  •         Zerwana linka - albo mieć zapasowe (i mieć jak je wymienić) albo mieć patent na naprawę zerwanych. Choć tym patentom nie zawsze dobrze ufać, jeżeli można za kilka pln kupić nową w zapas to lepiej kupić i mieć święty spokój.
  •         Świeca - ze dwie sztuki + klucz.
  •         Regulator napięcia? - przezorny może zabrać, bo mało kosztuje a w trasie trudno o taką część, choć ja nigdy nie miałem z nim problemu. I nigdy go nie miałem ze sobą.
  •         Zerwany łańcuch - wystarczy kilka ogniw i ze dwie spinki. Jeżeli puści ogniwo zewnętrzne, można go spiąć spinką, jeżeli puści ogniwo wewnętrzne, trzeba iść do chłopa na wieś by obciął przecinakiem jedno ogniwo i spiąć łańcuch na nowo.
  •         Czyszczenie filtra powietrza, gaźnika, ustawianie zaworów - jeżeli trasa jest rzędu 8...10 tys km, lub więcej. Filtr powietrza z Rometa można umyć ludwikiem - syf ładnie odchodzi. Gaźnik opłaca się czyścić tylko wtedy, gdy coś niedomaga, bo zazwyczaj przy przebiegach kilkuset km dziennie, sam się wypłukuje. Ustawianie zaworów trzeba umieć. Jeżeli ktoś umie, w Romecie wystarcza klucz kwadratowy o boku 4 mm, wymagane luzy w instrukcji obsługi to 0,05 mm.
  •         Mieć jak ustawić tylny hamulec - podciągnąć cięgno. Niewiele musi się zużyć, by dźwignia zapadała się bardzo nisko.
  •         Akumulator - mieć alternatywę, gdy będzie trzeba uruchomić sprzęt bez niego.
  •         Linkę do holowania - może przydać się nie tylko do holowania.. (nie mówię o wieszaniu się..)
  •         Coś, czym posklejam motocykl, gdy zaliczy glebę na parkingu - zdarza się. Szczególnie, jeżeli jest mocno zapakowany. Nadają się do tego najprostsze rzeczy - gumy do bagażu, sznurek/drut, taśma MacGyver'a (szeroka), kilka śrub, nakrętek, które mogą się przydać.
  •         + indywidualne potrzeby motocykla, o których zazwyczaj wie właściciel.
            O potrzebnym sprzęcie
  •     Namiot - tanie namioty z supermarketów różnią się od tych markowych zazwyczaj tym, że padają znacznie szybciej. jeżeli ktoś jeździ mało i na krótko, to wystarczy mu namiot z Biedronki, który można rozbić na polu namiotowym i może sobie stać tydzień nie ruszany. Ale jeżeli taki namiot weźmie się na ciężką i długą wyprawę, szybko zaczyna się męczyć. W moich namiotach (tych z supermarketu) po 30...40 rozłożeniach zaczynały przecierać tunele od stelażu, a szwy trzymające tunele zaczynały się nadrywać. Sam stelaż dostawał sporych luzów a co najistotniejsze - nie zawsze były wodoodporne. Te namioty w cenach 400 pln (więcej) są przemyślane na tyle, że i po 100 rozłożeniach nie widać na nich praktycznie śladu użytkowania. Stelaże są zazwyczaj z duraluminium, które nie zaczepia o szwy w tunelach, które swoją drogą są wytrzymalsze. Są bardziej odporne na wiatr i lepiej oddychają. Zatem pole do wyboru jest duże.
  •     Kuchenka - popularne są dwa rodzaje. Gazówki i Prymusy. I te i te mają i wady i zalety. Prymusy mają tą zaletę, że nie trzeba wozić ze sobą kartuszy z gazem, sama kuchenka po złożeniu jest też mniejsza od gazówki z nabitym wkładem. I na tym zalety się kończą. Podstawowa wada Prymusów to to, że nie są one bezpieczne. Prymusy bez pompki (takie, jaki i ja miałem) rozgrzewa się polewając je benzyną i podpalając. Po 10...15 sek polana benzyna się wypala i zazwyczaj daje to wystarczające ciśnienie by palnik się palił, choć do niebieskiego płomienia trzeba dużo czekać. Odpalanie takiej kuchenki nie jest bezpieczne gdy przyjdzie nocować na jakimś suchym polu, ludzie na zbyt kulturalnych kempingach też mogą się krzywo patrzeć gdy zobaczą, że robimy ognisko na kuchence. Kuchenki benzynowe z pompką można odpalić bez polewania benzyną ale do ładnego płomienia trzeba długo czekać (czasem i 15 i 20 minut). Jeżeli zasila się te kuchenki zwykłą benzyną, to obie osmalają momentalnie naczynie, co trudno jest później domyć (chyba, że czeka się te 15...20 minut). Ekonomiczne też nie są. Mój prymus żłopał 200 ml benzyny (pełen zbiornik) na zagotowanie jednego obiadu i do tego jednej.. dwóch herbat. Jeżeli więc jedziemy na miesiąc i codziennie robimy dwie herbaty i jeden obiad, to w sumie kuchenka zje 6 litrów benzyny. Co do gazówek, problemy te znikają. Jeden kartusz 190 gram starcza na dwie godziny palenia, więc jeżeli jedziemy na miesiąc i korzystamy z kuchenki tak, jak w przykładzie Prymusa, to wystarczy nam 5 kartuszy na całą trasę (po 4 pln/szt). Zajmują trochę miejsca, ale z biegiem czasu są zużywane i wyrzucane. Największa jest kuchenka (czerwona po 52 pln), bo ma 20 cm wysokości. Są droższe kuchenki na kartusze wkręcane, wtedy przeważnie w skład kuchenki wchodzi sam palnik, który się odkręca i składa. Wracając do kuchenek benzynowych, są dostępne benzynówki profesjonalne, po 200, 300 pln, które podobno nie mają tych problemów, które mają Prymusy, ale nie korzystałem z nich, więc nie wiem. Wiem tyle, że dysze się zapychają po benzynie z baku.
            Jak się zapakować?

            O tym warto pomyśleć, bo źle zorganizowany bagaż to tylko ból dupy, z którym trzeba walczyć gdy chce się cokolwiek znaleźć. Najlepiej jest podzielić sobie wszystkie rzeczy na 3 grupy:
  •     to, z czego korzysta się na codzień (śpiwór, kuchenka, kubek, herbata, żywność podręczna, mapy, srajtaśma, nóż itp.)
  •     to, z czego korzysta się co kilka dni (smar do łańcucha, dodatkowe zapasy ryżu albo klusek, dodatkowy kartusz do kuchenki, olej do silnika, podstawowe klucze itp.)
  •     to, z czego korzysta się sporadycznie, albo w ogóle się nie korzysta, czyli wszystkie części zapasowe, dętki, łyżki do opon, apteczka, lina holownicza itp.
            Rzeczy z pkt. pierwszego pakujemy tak, by były dostępne bezpośrednio, łatwo i szybko. Rzeczy z pkt drugiego pakujemy głębiej, a rzeczy z pkt trzeciego można schować na samym dnie kufrów czy sakw.
            Druga sprawa - w co się spakować. Sakwy są tanie i pasują do każdego motocykla, zazwyczaj nie są wodoodporne (nawet te wodoodporne) i mają mniejszą pojemność od kufrów, ale mają nad nimi kilka zalet - nie są wrażliwe na wywrotki, co najwyżej zgniecie się coś w ich wnętrzu (przy wywrotkach parkingowych działają wręcz jak elastyczne gmole). Do sakw można też pakować znacznie cięższe rzeczy, bo zawieszone elastycznie, nie przenoszą tak masy bezwładności na motocykl, jak sztywne kufry. Za to kufry są zwyczajnie wygodniejsze, mają więcej miejsca, są w pełni wodoszczelne i zazwyczaj zamykane na zamek. Przy kufrze centralnym trzeba uważać na wytrzymałość bagażnika, bo łatwo jest go wyłamać szczególnie, jeżeli kufer jest duży i przeładowany. Duże kufry centralne mają tą wadę, że nie pakuje ich się do pełna (by nie przeładować) a latające wewnątrz rzeczy (szczególnie, jeżeli jeździ się po dziurawych drogach) robią burdel, podczas którego mogą się rozerwać paczki z sosem albo poszarpać srajtaśma. Kiedyś nawet pasztet rozerwałem w ten sposób.. Z torbą na bak trzeba mieć na uwadze jedną rzecz - jeżeli jest tylko na magnesy, trzeba ją zawsze zabierać ze sobą, bo zdjąć ją z baku bardzo łatwo. Nie może być też zbyt duża, by przy skręcaniu w lewo nie włączał się klakson. Z plecakiem nie warto jeździć, chyba, że bardzo mały z lekkimi rzeczami. Od cięższego bolą później ramiona.

            Co z prądem?

            Najważniejsze urządzenie podczas podróży jednak zawsze już będzie wymagało prądu. Jeżeli popsuje ci się motocykl, to jakoś sobie poradzisz. Jeżeli się zgubisz, to sobie poradzisz. Jeżeli nawet ci ukradną motocykl, to też sobie jakoś poradzisz. Ale jeżeli padnie ci aparat to w żaden sposób tego nie udokumentujesz i gdy wrócisz, nikt ci nie uwierzy..

            Dlatego najlepiej brać dwa aparaty. Bo aparat można stracić na różne sposoby. Najlepiej brać taki na baterie, bo baterie można kupić wszędzie albo można kupić ładowarkę akumulatorków pod gniazdo zapalniczki i mieć spokój. Jeżeli aparat ma wbudowany akumulator, wtedy trzeba zabrać ze sobą ładowarkę i go doładowywać przy każdej okazji, w całej europie gniazdka elektryczne są jednakowe, jedynie we Włoszech, w Niemczech i we Francji występują inne układy uziemienia ale wtyczkę bez uziemienia można podłączać bez problemu. Nie do każdego aparatu można dostać ładowarkę podłączaną pod gniazdo zapalniczki, ale można ją zrobić samemu, np z ładowarki do telefonu. Trzeba tylko sprawdzić do ilu spada napięcie po podłączeniu jej do aparatu (najlepiej mieć zasilacz z regulowanym napięciem i jechać od dołu), sprawdzić polaryzację (+/-) i dorobić wtyczkę. Można też zrobić ładowarkę samemu na układzie typu LM317.

            Jak to jest z tym spaniem na dziko?

            W krajach Skandynawskich obowiązuje prawo (w Szwecji - Allemansrätten, w Finlandii - Jokamiehenoikeus, w Norwegii - Allemannsretten), dające ludziom swobodny dostęp do zasobów natury. Oznacza to, że można się swobodnie rozbijać w lasach i na polanach, nawet na terenie prywatnym (o ile nie ma zakazu), w odległości nie mniejszej niż 100 metrów od najbliższego domu i na czas nie dłuższy niż jedna doba. Na południu Finlandii, Szwecji i Norwegii nie ma więc problemu ze znalezieniem noclegu. Problem może być jednak na wybrzeżu Norwegii, gdzie mieszka większość mieszkańców kraju i gdzie jest dużo fiordów, stromych, skalistych zboczy i ogrodzonych terenów prywatnych, na których np pasą się owce a na parkingach samochodowych są ostrzeżenia by nie nocować. Na północy Norwegii, lub w głębi południowej części kraju jest z tym łatwiej, o ile na północy nie przeszkadzają niskie temperatury. Ja w Norwegii byłem w maju, za kołem polarnym szron osadzał się na namiocie jeszcze zanim szło się spać. Finlandia z kolei ma bardzo bogaty zasób lasów, ale wiele z nich znajduje się na mokradłach, gdzie rozbijanie namiotu odpada. Najlepsza pod tym względem jest Szwecja.

            ..by nie było zbyt łatwo, w całej Europie z wyłączeniem krajów Skandynawskich, obozowanie na dziko jest prawnie zabronione, co jest dla mnie kompletnie bez sensu. Jak to wygląda w praktyce? Podobnie jak w przestrzeganiem innych praw bez sensu. Do tej pory spędziłem 62 noce na dziko. I nigdy nie miałem z tego powodu jakichś nieprzyjemności.. Jedyne czego można się obawiać to mundurowych. Bo zwykłym ludziom zazwyczaj to w ogóle nie przeszkadza.

            Warto jednak obrać sobie kilka zasad takiego obozowania. Najlepszymi do nocowania na dziko są drogi do nikąd, jakich w Polsce, centralnej części Niemiec, Francji jest sporo. Są to stare drogi dojazdowe przez las/przez pole/brzegiem lasu, kiedyś używane np do robienia pola, później zaniedbane, nieużywane i częściowo zarośnięte. Mając w zamiarze nocowanie na dziko, trzeba trzymać się z dala od miejsc turystycznie obleganych, od większych miast, od większości wybrzeży w Europie, bo są zazwyczaj już zagrodzone, i nie wjeżdżać do krajów Beneluksu, bo tam cały kraj to jedno wielkie miasto i każdy kawałek ziemi jest już czyjś. Poza tym trudno dać jakieś konkretne rady co do znajdowania dobrych miejscówek, trafiają się w bardzo różnych miejscach. W Europie samo obozowanie najlepiej jest traktować jako sposób na spędzenie nocy a nie jako miejsce na tanią zabawę. Czyli nie rozpalać ogniska, nie robić niekoniecznych napraw w motocyklu, nie wymieniać oleju w silniku, nie robić hałasu itp. Jeżeli ze znalezieniem miejsca jest problem, można się rozbić w miejscu bardziej widocznym ale najlepiej dopiero po zachodzie słońca a z rana się zwinąć. Namiot należy rozbić w odległości od drzew, ponieważ jeżeli w nocy będzie padać - z drzew będzie padać rano, poza tym jeżeli drzewa są od wschodu, rano w namiocie będzie zimno, bo będzie w cieniu i nie ogrzeje go słońce. Motocykl stawiać w bezpiecznej odległości od namiotu, by się na niego nie przewrócił, jeżeli deszcz podmyje stopki, w trudnym terenie najbezpieczniej jest oprzeć go o drzewo. Na wiosnę lepiej jest rozbijać namiot z dala od wody, bo przy wodzie jest zawsze zimniej, z wejściem skierowanym w las, w krzaki - by nocą z dala nie był widoczny np. płomień kuchenki, na której robi się kolację. Co do obozowania na plaży - na plażach nie wolno poruszać się pojazdami silnikowymi - tak, jak i po lasach (warto o tym pamiętać). Jeżeli chcemy pośmigać po plaży, najlepiej wyjechać na nią o wschodzie słońca, gdy jest pusto. By komuś czasem nie przyszło do głowy rozbijanie się na wydmach, gdzie są ładne krzaczki.. tam zazwyczaj nie wolno nawet wchodzić i jest to restrykcyjnie egzekwowane. O ile na plażach nie ma tablic z zakazem, można rozbijać namioty. Jeżeli rozbijamy się pod jakimś barem/pod ogrodzeniem, można sobie wjechać/wprowadzić motocykl i oprzeć o coś. Jeżeli namiot rozbijamy tak sobie na wolnej plaży, lepiej zostawić motocykl gdzieś przed plażą, bo raz, że będzie zbyt widoczny, dwa, że nie jeździ się łatwo po szerokiej plaży (od razu łańcuch w piachu), trzy, że może być problem z ustawieniem motocykla w grząskim piachu.

            A co jak jednak złapie deszcz?

            Lepiej jest zainwestować w ciuchy z membraną niż w kondom. Te tanie przeciwdeszczówki mają dużą wadę - nie oddychają. Dlatego nie da się w nich jeździć zapobiegawczo, a używa się ich dopiero, gdy zaczyna padać. Więc zazwyczaj w deszczu trzeba się zatrzymać, wyciągnąć kondoma z bagażu i zacząć w niego włazić, w dodatku wszystko mokre, guma się klei i nie jest to takie szybkie ani łatwe. A deszcz cały czas pada.. ..a gdy przestanie, trzeba ją ściągać, by wysuszyły się ciuchy pod nią. Dobrze sprawdzają się jedynie, gdy wyjeżdżamy w deszcz i czeka nas długa, zaplanowana podróż. Jeżeli jednak ciuchów z membraną brak, a jedziemy się powłóczyć, lepiej kupić przeciwdeszczówkę dwuczęściową, taką za 30 pln w markecie. W gumowych spodniach można jeździć jak jest po deszczu lub jak na deszcz się zapowiada, w razie potrzeby wspomagając się częścią górną. Buty, jeżeli są ze skóry można impregnować, lub korzystać ze starego jak świat patentu i zakładać reklamówki, najlepiej po dwie czy po trzy, zakładając je pod (a nie na) spodnie. Jest to rozwiązanie jedynie kilkurazowe bo reklamówki się przecierają, i do korzystania wyłącznie w małym ruchu. W większym ruchu, gdy co chwilę trzeba zdejmować nogi z podnóżków, reklamówka może się o podnóżek czy jakąś dźwignię i łatwo zaliczyć nieprzewidzianą glebę. Tą samą wadę mają te znane, gumowe ochraniacze na buty, po ok. 40 pln. Materiał jest dobry, ale pod spodem mają gumki ściągające, które potrafią się zaczepić o dźwignię hamulca albo dźwignię zmiany biegów. Dlatego ja od pewnego czasu ich nie używam.. Z resztą te gumki przecierają się szybko od chodzenia po ziemi. Nie jest to trwałe rozwiązanie. Droższe ochraniacze na buty (skarpetowe) trzeba przymierzać z butem bo często są za wąskie, by noga mogła do nich wejść. Rękawice? Najlepiej z membraną, choć jest z nią jeden problem. Membrana w ciuchach motocyklowych działa jak lustro weneckie - przepuszcza wilgoć od strony cieplejszej na stronę chłodniejszą. Jeżeli więc mamy grzane manetki, to wodoodporne rękawice nie będą działały. Jeżeli mamy grzane manetki albo rękawice bez membrany, najprostszym rozwiązaniem jest kupić sobie gumowe rękawice w sklepie BHP (takie, jakie miał Paweł gdy jechaliśmy nad Gibraltar). Przeciwdeszczowe rękawice Proof z dwoma palcami, z tej samej serii co ochraniacze na buty, są do dupy. nie dość, że trudno je założyć, to zaczepiają się o klamki. Najlepszym rozwiązaniem na dłonie w deszcz jest zrobienie sobie fartuchów na kierownicy. Najpierw trzeba zamontować osłony na dłonie (np takie od MZ, które trzeba przerobić), które to same niewiele dają. A do osłon dorobić sobie z reklamówek lub miękkiej gumy fartuchy dookoła, które sięgają przedramienia, do których wkłada się rękę z rękawicą, a wewnątrz jest manetka. To jest najlepsze rozwiązanie, kiedyś Yamaha miała w ofercie takie fartuchy gotowe, nie wiem, czy ma je nadal. I to tyle o deszczu. Każdy patent należy jednak traktować jako tylko chwilową osłonę, w zależności od intensywności deszczu. Jeżeli wali mocno, to żaden patent przeciwdeszczowy nie pomoże, a nawet najlepsze ciuchy z membraną..

            Jak jeździć zimą?

            Co do jazdy po śliskim - pewnych rzeczy trzeba się po prostu nauczyć. Np tego, że na śliskim się nie skręca.. Albo tego, że najgorsza nawierzchnia to nie oblodzona, tylko oblodzona z grudami. Na drogach mało przejezdnych najlepiej jest wybierać miejsca z albo ubitym śniegiem albo pobocza, gdzie śnieg nie jest ujeżdżony. Jeżeli nawet oblodzoną jezdnię posypią piachem a później jeszcze sypnie śnieg, to nie jest tak źle, jak z grudami. Grudy to największe ryzyko.

            Ubieranie się na zimę jest bardziej skomplikowane. Najlepiej mieć kurtkę ze dwa rozmiary większą i naładować pod nią bluzy, polary itp, z korpusem zazwyczaj problemu nie ma. Zimą szczególnie pomocna okazuje się szyba w motocyklu, ale nie taka, by wchodziła w linię wzroku podczas jazdy. Z nogami też nie jest źle - można założyć jakieś spodnie gumowe (np. od przeciwdeszczówki - pomagają), później zwykłe, później jedną albo dwie pary dresów i ew kalesony, bluzy i kurtka powinny być wtedy dłuższe, by pokrywały się ze spodniami. Kask - tylko integralny. Pod kask można dać kominiarkę. Te kołnierze motocyklowe dobrze radzą sobie z wiatrem latem, ale na zimę lepszy będzie zwykły szalik, najlepiej wciśnięty pod kołnierz kurtki. Dłonie. Nie ma rękawic, które by cały czas trzymały ciepło, przemarzną w końcu każde - zależy tylko od tego, jak jest zimno i jak długo się jedzie. Kilku warstw rękawic nie należy zakładać (chyba, że są o kilka rozmiarów większe), bo niepotrzebnie ściskają dłoń hamując krążenie, przez co palce mają większą tendencję do cierpnięcia. Najlepiej na zimę zmontować sobie fartuchy o których mowa w rozdziale o deszczu - pomagają rewelacyjnie. Jeżeli do tego doda się grzane manetki to problem zziębniętych dłoni kończy się raz na zawsze, bez względu na temperaturę. Do butów można włożyć nogę z dwoma parami skarpet, ale też nie przeginając z ich ilością. Dobrze chronią od zimna ochraniacze przeciwdeszczowe lub zwykłe reklamówki zakładane też na deszcz. Szczególnie, jeżeli w bucie są jakieś otwory na wentylację. Cieplejsze są jednak zwykłe, ocieplane buty zimowe, niż buty motocyklowe.

            Mapy i GPS

            Bez względu na GPS, zwykłe mapy trzeba zawsze mieć. Raz, że GPS może się rozładować (coś może się popsuć), dwa, że o ile GPS mówi którędy jechać, to obieranie kierunku zawsze będzie wygodniejsze na dużej mapie, najlepiej rozkładanej do dużego formatu. Atlasy samochodowe są znacznie dokładniejsze, ale są większe, cięższe i nie zawsze wchodzą do torby na bak, gdzie można wcisnąć złożoną na własne potrzeby mapę - a to jest minus. Jeżeli jeździ się w rejonach małej ilości dróg, które są dobrze oznakowane, np Skandynawia, Francja, Niemcy, to czasem GPS może okazać się zbędny, bo jazda po drogowskazach przynosi znacznie większą frajdę. GPS się jednak sprawdza rewelacyjnie, jeżeli trzeba przejechać przez obce miasto, znaleźć coś w mieście, lub znaleźć drogę po zbłądzeniu.