900km w 3 dni. Biesiada na ranczu u Rava. Dużo słońca, dużo deszczu. I 3-godzinna trasa po zamku Moszna.
Do bazy wpadłem niemal na styk. Szybkie powitanie z ekipą, zrzucenie bagażu i razem ze stadem na zamek.
Oto kobieta która czekała na idealnego męża.
Pod zamkiem już kiedyś byłem. Na Niebieskim K125 w 2009 roku. Był w remoncie. Teraz dopiero się dowiedziałem że wtedy mieścił się w nim ośrodek pomocy dla psychicznie i nerwowo chorych. Dopiero w 2013 roku ośrodek został przeniesiony a zamek został udostępniony do zwiedzania. W 2009 roku nie było wstępu a niektóre elementy były w remoncie okute rusztowaniami.
Podwójne gniazdo.
Polska wersja Neuschwanstein.
Dziki rzygacz.
Podziemia dla służby.
Klatka schodowa. Też dla służby.
Idealna pora na przechadzkę po wieżach.
Firma remontująca dach nie miała lekkiej roboty.
Znalazła się nasza panna.
Pomost.
W zamku jest restauracja i hotel. Dość spory bo numery pokoi sięgają 350. Ceny noclegu zaczynają się od dwóch stówek za dobę.
A to jest klatka schodowa dla księcia.
Trochę jak w Titanicu.
Biblioteka.
Ale książki raczej współczesne. ;)
Naliczyłem 2 fortepiany i 5 pianin. Muzykalny ród. Podobno ówcześnie jeden z pięciu najbogatszych w Niemczech.
Opuszczamy lokal o zmroku. 40km do bazy w Opolu.
I to taki konkret deszcz.
Na A2 mojemu Rometowi przeskoczyła 40'stka na liczniku. I chyba przechodzi nową młodość bo na całej trasie nawet nie kichnął. ;)