sobota, 13 sierpnia 2016

Manewry Terenowe Grupy ADV w Słupii Nadbrzeżnej

11..12.08.2016, 419km

          Zaczęło się od tego, że w środowisku Romeciarzy wyodrębniła się grupa lubiących jazdę w terenie. I zorganizowali rajd terenowy z dzikim obozowiskiem. Wyszło z tego spotkanie w stylu i z klimatem, jakiego już się właściwie nie spotyka.



Po pierwsze obóz został rozbity "na dziko" na ogromnych, nadwiślanych obszarach mniej więcej na wysokości Tarłowa. Miejsce było świetne. Z dala od cywilizacji, ukryte głęboko w buszu. Nie prowadziła tam żadna droga oznaczona na mapach. Dostać się tam można było wyłącznie poprzez pilotaż kogoś, kto wyjeżdżał do najbliższej wioski.




Część osób dojechała po zmroku. Droga do obozowiska prowadziła na przykład przez taką kałużę. Ja miałem to szczęście, że przejeżdżałem tędy gdy jeszcze było widno.

W dawnym korycie pełnym plażowego piachu zrobiliśmy spore ognisko, razem z rusztem. Siedzieliśmy nad nim do drugiej w nocy. O ile dobrze pamiętam, dyskusje zaczęły się od tematu nawiedzonych domów i szpitali. Mega. Później było już tylko lepiej.

Rano o 5 obudziły mnie głosy zdumienia.. "o balon..!", "balon leci..", "będzie lądował..", "zrobiłeś zdjęcie..?", "patrz, leci! leci!", "jak nisko!". Balon. O 5 rano. Po trzech godzinach snu, wszyscy zerwali się na widok.. balona.. Jak dla mnie, to mogłoby tam nawet przylecieć UFO.. A ja bym poszedł dalej spać..

Jednak w końcu przyszła pora na śniadanko.




Po śniadanku pierwsza trasa terenowa. Wymyślili ją miejscowi. (prawie miejscowi), więc była ściśle przygotowana.


 
Operacja Pustynna Burza. Przejazd przez wydmę.


Wyjazd był pod górę, więc było ciekawie.


Szły Romety jak dzidy.




Wszyscy żyją? Jedziemy dalej!



Chwilę później było jezioro.


W takiej wodzie chyba ostatnio brodziłem w Maroku gdy goniły nas złe dzieci z kamieniami i trzeba było spindalać byle szybciej, byle gdzie.



Motocykle szły jak przecinaki.








Trochę za wilgotno. Ale zapaliła z powrotem..

..co dobrze widać tutaj.

Wszyscy żyją? Jedziemy dalej!

Kolejna rzeka.




Gdy gęsi zobaczyły co się dzieje..

..same zaczęły spindalać..

..gdzie tylko pieprz rośnie. ;)

Na pewnym etapie w grupie trzech osób pojechaliśmy do Tarłowa spróbować zdobyć dźwignię zmiany biegów, która po jednej glebie wygięła się w drugą stronę. Dźwigni nie znaleźliśmy, ale znaleźliśmy mały sklepik z serwisem Rometa, gdzie dziadek naprostował dźwignię za pomocą żaby i imadła.

Po powrocie czekał na nas wielki kocioł Panoramixa.


No tego to bym się nie spodziewał na dzikim obozowisku. Szkoda, że nie wiedziałem, bo bym wziął jakąś miskę i łyżkę. Ale to nie problem. Coś tam się znalazło.

Dobre! Mordy się cieszą to dobre.

Suszarnia butów. Na takie rzeczne przełaje to tylko gumiaki..

Niestety w tym momencie na mnie przyszła pora. Nie mogłem zostać dłużej. A szkoda, bo szykowała się druga część rajdu. Choć może to i lepiej bo druga część miała być pustynna. Skoro mnie ominęła, to łańcuch dłużej mi pożyje. ;)

Czołg w Mniszewie.

Właz desantowy zakryty deską. To znak, że można tędy wejść.

Przednie i tylne koła były chamsko przyspawane do gąsienic. Ale tak na wszelki wypadek damy w klin jedno ogniwo. Tak na wszelki wypadek.

A tutaj jest numer VIN czołgu T-34


Zając! Drugi raz udało mi się uchwycić zająca!

A tutaj w skansenie stoi drugi czołg. Ten już z otwartym włazem.

W środku stan średni.

A nawet słaby. Z tyłu brak silnika.