piątek, 5 października 2018

Kurs na patent Żeglarza Jachtowego

          Jedna z rzeczy którą chciałem zrobić już od kilku lat. Wbiłem się w ostatni termin w tym roku. W dalszej kolejności spędziłem dwa tygodnie na Zalewie Zegrzyńskim ucząc się pływać na różnych jachtach i w różnych warunkach. Ostatniego dnia zdałem egzamin prowadzony przez PZŻ. I tak zrobiłem prawo jazdy na żaglówki. Na śródlądziu bez ograniczeń.



Na kurs zapisałem się z miesięcznym wyprzedzeniem. Oprócz mnie były jeszcze 4 osoby więc całe szkolenie odbyliśmy w małej, pięcioosobowej paczce. Na zdjęciu wyżej stoi 6 Tang 730. Były to główne łódki na których pływaliśmy a później na jakich zdawaliśmy.

W trakcie całego kursu który trwał 9 dni mieliśmy około 20 godzin wykładów z zakresu przepisów, budowy jachtów, teorii żeglowania, manewrowania na żaglach i na silniku, locji, ratownictwa i meteorologii oraz jakieś 60 godzin pływania.

Pływanie to jak jazda motocyklem, człowiek uczy się tego przez całe życie. Więc na kursie skupiliśmy się głównie na manewrach wymaganych na egzaminie. Choć nie tylko bo podchodzenie do kei na zakończenie dnia bywało znacznie trudniejsze niż to wymagane na egzaminie.

3 Omegi, w środku Sigma. Świetna, mała łódeczka o nieco sportowym charakterze. ;)

Zajęcia mieliśmy w Białobrzegach nad Zegrzem i trwały od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 17. Miałem około 40 minut drogi w jedną stronę ale na miejscu można było nieodpłatnie nocować na jachtach. Więc skorzystałem z tej możliwości już pierwszej nocy. ;) Na zdjęciu wyżej wczesny świt po uchyleniu klapy na Tango.

Nasza grupa liczyła 5 osób + instruktor który pływał z nami. Do opanowania mieliśmy kilka manewrów na żaglach i na silniku więc wykonywaliśmy wszystkie manewry po kolei w roli sternika i załogi. Ogólnie rzecz biorąc już sam kurs i pływanie szkoleniowe było niezłą przygodą, nawet olawszy ten patent. ;) Pierwszego dnia na pytanie: "gdzie można tu pójść na obiad?" usłyszeliśmy: "Jak chcecie to możemy popłynąć do Maka po drugiej stronie zalewu". ;)

Kot portowy.


Zaplecze SztormGrupy.

Musieliśmy opanować 3 manewry na silniku. Podchodzenie do kei, odchodzenie od kei i człowiek za burtą. Najłatwiejszy był człowiek za burtą bo wystarczyło odejść z wiatrem i podejść pod wiatr. Trudniej było z podchodzeniem i odchodzeniem od kei choć i tak było to możliwie najprostsze podejście, tzn jedną burtą jak parkowanie równoległe. ;)

Trudniej było ogarnąć manewry pod żaglami.


Z manewrów pod żaglami mieliśmy do opanowania stawanie w dryf, zwrot przez sztag, zwrot przez rufę i człowiek za burtą. 


Gdy po kilku dniach ogarnąłem już o co kaman doszedłem do wniosku, że najłatwiejszym zwrotem jest sztag. Zaraz za nim stawanie w dryf. Najtrudniejszymi z kolei okazała się rufa i człowiek za burtą na żaglach robiony za pomocą pętli rufowej. W pewnym momencie gdy drugi raz z rzędu nie udało się podjąć człowieka a na dodatek wleciał nam do wody bosak którym mieliśmy go podejmować miałem ochotę zrzucić żagle, odpalić silnik i wziąć go najłatwiejszym manewrem na silniku. ;) Dopiero ostatniego dnia rufy zaczęły wychodzić nam w miarę poprawnie, bez zagrożenia katapultą z grota.

Cały kurs trwał 9 dni i skończył się w czwartek drugiego tygodnia. Na brak wiatru w tym czasie nie mogliśmy narzekać. Pierwszy tydzień wiała dwójka - trójka i były to ostatnie upalne dni. W drugim tygodniu wiatr się rozhulał do tego stopnia, że po zarefowaniu żagli na maxa Olo (nasz instruktor) uznał, że nie ma sensu w taką pogodę pływać bo i tak się niczego nie nauczymy. Wiała mocna piątka a chwilami ponoć dochodziło do szóstki.

Ostatnie zdjęcie w trakcie kursu. Ostatni dzień i ostatnie manewry przed dojściem do kei. Z lewej Olo.

W piątek następnego dnia przyjechała komisja z PZŻ i mieliśmy egzamin. Koszt egzaminu to 250pln. Najpierw była część teoretyczna a po jej zaliczeniu praktyczna. Na teście teoretycznym było 75 pytań. Minimum zaliczeniowym było 65 trafnych odpowiedzi. Następnie wsiedliśmy na Tango 730S wraz z egzaminatorem i heya na wodę. Każdy po kolei musiał wykonać wszystkie manewry. Szło nam o dziwo całkiem nieźle. Raz tylko zrobiliśmy drugie podejście do człowieka na żaglach, raz drugie podejście do człowieka na silniku i raz zdechł sztag w połowie. Przy drugich próbach poszło gładko. Na koniec rufą do kei, obłożenie cum, klar, zamknięcie kabiny. Demontaż silnika, wszyscy na keję. Zdanie sprzętu, kamizelek i innych szpargałów. Papier o zdaniu egzaminu do ręki. Patent żeglarza przyjdzie pocztą w ciągu miesiąca. Fajna przygoda, fajni ludzie, fajny sposób na spędzanie czasu a do tego trochę sportu. Mam nadzieję skorzystać z uzyskanego kwitu w przyszłym sezonie. ;)